Czy postkomuniści będą mieli swojego pierwszego w Niemczech premiera? W Turyngii, jednym z landów byłej NRD, taki scenariusz jest coraz bardziej realny. Lewica (Die Linke), spadkobierczyni komunistycznej SED, zajęła drugie miejsce we wrześniowych wyborach regionalnych. Teraz montuje koalicję z socjaldemokratami (SPD) i Zielonymi.
W Bundestagu postkomuniści są dziś trzecią siłą. W niektórych landach wschodnich Niemiec nawet drugą. Na berlińskich salonach są jednak izolowani. Inne ugrupowania odcinają się od partii, która opowiada się za rozwiązaniem NATO, broni prezydenta Putina i głosi populistyczne hasła socjalne (np. 1050 euro minimalnej emerytury).
Regionalna polityka ma swoje prawa. Od kilku lat postkomuniści współrządzą w graniczącej z Polską Brandenburgii, choć tylko jako mniejszy koalicjant SPD. W Turyngii ma być odwrotnie – to Lewica chce dla siebie fotela premiera. Ma przy tym kandydata, którego trudno zdyskredytować. 58-letni Bodo Ramelow wychował się w RFN i jest ewangelikiem. We wschodnich Niemczech zamieszkał w 1990 r. – już po upadku muru berlińskiego. To wszystko czyni go strawnym dla potencjalnych koalicjantów. Jeśli negocjacje zakończą się sukcesem, pierwszy rząd pod wodzą polityka Lewicy może powstać 5 grudnia.