Belg Van Rompuy, który 1 grudnia odda urząd przewodniczącego Rady Donaldowi Tuskowi, uznawany jest za umiarkowanie charyzmatycznego i umiarkowanie przystojnego. Sam się z tym nie zgadza. „Jestem bardzo charyzmatyczny, ale tylko ja jeden o tym wiem” – żartował ostatnio w wywiadzie dla francuskiej telewizji TV5Monde. Mimo to, według dość powszechnej opinii, znalazł przepis na sukces w tej zupełnie nowej roli.
Przez ostatnie pięć lat, od kiedy jako pierwszy w historii objął funkcję przewodniczącego, potrafił doprowadzać do porozumienia przywódców państw Unii w czasach, gdy o tę zgodę było trudniej niż kiedykolwiek w ostatnim półwieczu. Tusk będzie więc miał niełatwe zadanie. Powinien być co najmniej równie skutecznym negocjatorem, ale też oczekiwania wobec niego, jako bardziej znanego polityka, są większe. W buty Hermana Van Rompuya raczej się nie zmieści, musi szukać nowych.
Co robi przewodniczący?
Choć to stanowisko istnieje od pięciu lat, niełatwo odpowiedzieć na pytanie: co w zasadzie robi przewodniczący Rady? W Polsce angielskie „President of the European Council” lub francuskie „President du Conseil Europeen” tłumaczono początkowo jako „Prezydent Rady Europejskiej” (Rada to zgromadzenie prezydentów lub premierów państw UE, czyli najważniejszy organ decyzyjny w Unii). Słowo „prezydent” w polskim rozumieniu jest jednak mocno na wyrost. Traktat lizboński opisuje jego rolę w zaledwie kilku lakonicznych punktach: „przewodniczy Radzie Europejskiej i prowadzi jej prace”, „zapewnia przygotowanie i ciągłość prac” i „wspomaga osiąganie spójności i konsensu w Radzie”.