Co słychać u byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego, kaukaskiego Atatürka? Ano siedzi w Nowym Jorku, konkretnie: na ultrahipsterskim Williamsburgu i wiedzie hipsterski żywot. W jarząco żółtych adidasach chadza na targi żywności ekologicznej i zachwyca się „jazzy” atmosferą dzielnicy.
„Jeśli jakaś ćma barowa na Williamsburgu powie ci, że wywołała wojnę z Putinem, to powinieneś w to uwierzyć, bo to może być były prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili” – nabija się z niego portal „Brokelyn.com”.
Do Gruzji wrócić nie może, bo wystawiono za nim list gończy. Oskarżony jest m.in. o brutalne rozpędzenie antyrządowych protestów, wykorzystanie służb, by wyrwać z rąk opozycji stację telewizyjną Imedi. Są też zarzuty o nadużycia finansowe. Prokuratura wyliczyła mu szczegółowo: hiszpański kucharz zarobił 85 tys. euro, stylista o imieniu Ali Kamal – 33 tys., na kaszmirowe kurtki poszło 22 tys., a na botoks – 9.
Wydawałoby się zatem, że Saakaszwili znalazł idealne miejsce na polityczną emeryturę i – wybotoksowany, wystylizowany przez Ali Kamala, w kaszmirowych kurtkach – będzie cieszył się hipsterskim lajfstajlem. Ale nie: Saakaszwili planuje wielki powrót. I manewruje tak, aby złapać w swoje żagle rozwiuchany nagle na całego wiatr historii. A pamiętać trzeba, że jego partia, Zjednoczony Front Narodowy, to w Gruzji nadal druga siła polityczna.
Premier i asystent
Na razie jednak nadal rządzi ugrupowanie Saakaszwilemu wrogie: Gruzińskie Marzenie Bidziny Iwaniszwilego, który za zarobioną w Rosji fortunę zbudował sobie w Tbilisi gigantyczny futurystyczny pałac, górujący nad miastem jak UFO. W narracji Saakaszwilego Iwaniszwili jest czymś w rodzaju rosyjskiego agenta-śpiocha, który – w odpowiednim momencie – zacznie przyszywać Gruzję do rosyjskiego cielska.