„Washington Post” o życiu byłej pierwszej damy, czyli Hillary Clinton od wykładu do wykładu
Co ciekawe, była Pierwsza Dama oficjalnie nie dostaje z tego ani centa. Dokąd więc płyną te pieniądze? I ważniejsze pytanie: czy osobie publicznej, która prawdopodobnie będzie walczyć w wyborach prezydenckich w 2016 r. o nominację Demokratów, wypada brać pieniądze za wystąpienia publiczne? A zatem po kolei.
300 tys. dolarów i ani centa mniej
„Washington Post” dotarł do korespondencji między ekipą Hillary Clinton a prestiżowym Uniwersytetem Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA), zdradzającym szczegóły negocjacji między stronami. „Czy możemy dostać stawkę ze zniżką dla publicznych uniwersytetów?” – zapytali przedstawiciele Uniwersytetu. Odpowiedź brzmiała: 300 tys. dolarów to jest już specjalna stawka uniwersytecka. Co ciekawe, przed dwoma laty z podobnym wykładem na tej samej uczelni wystąpił też Bill Clinton. To, że jego stawka była o 50 tys. dolarów niższa, dziś prowokuje do szyderstw.
„Washington Post” ujawnia smakowite szczegóły, choćby te dotyczące wymagań, jakie ekipa Clinton postawiła uczelni. Wśród nich znalazły się m.in. specjalne podium, fotel z odpowiednio wygodnym oparciem (fotele rozmówców miały mieć dwie prostokątne poduszki i dwie w zapasie na wypadek, gdyby okazały się niewystarczające), komputer, myszka, skaner i teleprompter, ale także „cząstki” cytryny, kawa, herbata, woda gazowana i niegazowana w temperaturze pokojowej, dzbanek ciepłej wody, filiżanka ze spodkiem, dietetyczne piwo imbirowe, hummus na zapleczu, surowe warzywa i pokrojone owoce. Inne wymagania dotyczyły medalu, który władze UCLA chciały wręczyć Hillary. Miał zostać przekazany w pudełku, zawieszenie go na szyi nie wchodziło w grę.
Gazeta zwraca uwagę, że była Pierwsza Dama od czasu ustąpienia z funkcji sekretarz stanu przed dwoma laty wygłosiła już kilkadziesiąt płatnych wykładów.