W głównej bazie NATO w Kabulu każdego gościa uderzała różnorodność narodowości, mundurów, języków i celów. Podczas jednego ze spacerów mój towarzysz powiedział: – Popatrz, tak musiał wyglądać obóz krzyżowców przed ośmioma wiekami pod Jerozolimą. Obcych sobie ludzi w obcym kraju, niepewnych powodów, dla jakich się tam znaleźli. Jego słowa nie miały nic wspólnego z religijnymi konotacjami wypraw krzyżowych, ale w punkt oddawały wielość aspiracji, wyobrażeń i oczekiwań ludzi Zachodu w stosunku do Afganistanu.
Niepewność – to słowo chyba najlepiej podsumowuje efekty 13 lat interwencji Zachodu w Afganistanie, która właśnie dobiega końca. Niepewność towarzyszyła pierwszym akcjom amerykańskich komandosów, próbujących ścigać przywódcę Al-Kaidy Osamę bin Ladena zimą 2001 r., kiedy musieli szukać pomocy wśród mudżahedinów. Od samego początku niepewność znaczyła działania amerykańskich władz w Afganistanie. Wiadomo było tylko tyle, że jeśli gdzieś szukać bin Ladena, to właśnie tam. Teraz, 13 lat później, NATO opuszcza Afganistan, zostawiając jedynie niewielki kontyngent szkoleniowy (12 tys. żołnierzy), choć wyniki tej interwencji są wciąż niepewne.
Problem zaczyna się już na poziomie opisu rzeczywistości. Opinia publiczna i media lubią wielkie kwantyfikatory, więc nazywają konflikt w Afganistanie wojną, choć nie przetaczają się przez ten kraj żadne armie i fronty. Amerykanie nazywali nawet tę interwencję „globalną wojną z terrorem”, choć przecież żaden Afgańczyk nie uczestniczył w zamachach 11 września i kolejnych, na Bali, w Madrycie czy Londynie.