Angelica i jej mąż nie poddają się, wciąż szukają „znikniętego” syna. – On żyje – mówi Angelica, wycierając łzy. – Gdzieś go przetrzymują. Dlaczego tak długo? José Angel Navarette jest jednym z 43 zaginionych studentów szkoły pedagogicznej w małym pueblo Ayotzinapa, cztery godziny drogi na południe od stolicy. Według prokuratury wszyscy zostali zastrzeleni, a ich ciała spalone na podmiejskim śmietnisku. Ostatecznych dowodów nie ma – badania DNA trwają.
Poszukiwania wyglądają tak: ktoś powtarza plotkę, że między wioską X a miasteczkiem Y stoi na uboczu opuszczona chata, a wtedy mąż Angeliki z bratem, niekiedy z pomocą ludowej milicji, jadą sprawdzić, czy w chacie nie ma przypadkiem uwięzionych studentów. W Meksyku są prawdopodobnie setki takich domków, ruder, szop na odludziach, w których wielkie kartele i drobne bandy przetrzymują porwanych dla okupu. Porwanymi mogą być biedacy, średniacy, bogaci i nędzarze bez grosza, jakimi są zwykle imigranci z Ameryki Środkowej, którzy mają wszakże krewnych w USA – a ci mogą zapłacić okup. Dlatego bandytom opłaca się czasem porwać nawet biedaka.
Za 43 studentów nikt nie chce okupu. Zniknęli z innego powodu.
Wydarzenia
26 września około setki studentów szkoły pedagogicznej z Ayotzinapy jechało autobusami do Iguali, dużego miasta w regionie. Tamtego wieczoru żona burmistrza Maria Pineda miała zachwalać publicznie swoje zasługi w pomaganiu ubogim rodzinom. Była to przygrywka do wyborów: Pineda miała ambicje zostać następczynią męża. Studenci z Ayotzinapy chcieli jej ukraść show i wykrzyczeć, co sądzą o rządach narkomałżeństwa.
Nikt wtedy nie mówił tego głośno, ale wszyscy szemrali, że burmistrz José Abarca i Maria Pineda to ludzie lokalnego kartelu Guerreros Unidos.