Początek trzydniowej wizyty papieża Franciszka w Turcji zbiegł się z masakrą w nigeryjskim meczecie w Kano, gdzie fanatyczni islamiści zaatakowali tamtejszych muzułmanów. W Turcji chroniło papieża 6 tys. policjantów, otwarty papamobil nie był używany. Głównym celem wizyty było spotkanie z patriarchą Konstantynopola (Stambułu) Bartłomiejem, honorowym zwierzchnikiem ok. 300 mln chrześcijan prawosławnych. W samej Turcji, gdzie rezyduje patriarcha, chrześcijan różnych obrządków jest dziś góra 3 proc. Ale religijne znaczenie wizyty jest mimo to znaczne. Chodzi o dialog katolicyzmu z prawosławiem, mozolnie odbudowywany od pół wieku. Weszło w tradycję, że na święto św. Andrzeja, patrona prawosławia, biskupi Rzymu odwiedzają co jakiś czas patriarchę Konstantynopola. Franciszek jest czwartym z kolei.
Dziś więcej łączy, niż dzieli oba Kościoły. Dążenie do jedności i obrona chrześcijan, prześladowanych na masową skalę na Bliskim Wschodzie, a incydentalnie nawet w Turcji. Turcja przyjmuje uchodźców z Syrii i Iraku, co Franciszek pochwalił (choć do spotkania z nimi nie doszło), lecz nie angażuje się w walkę z tzw. Państwem Islamskim tak mocno, jakby oczekiwał Zachód. Pod rządami umiarkowanych islamistów państwo tureckie nie kwapi się do przyznania pełni praw tamtejszym chrześcijanom. Kościoły nie mają osobowości prawnej. Franciszek rozmawiał o tym i z prezydentem Erdoğanem, i z Bartłomiejem. Muzułmanie zapewne zapamiętają obraz modlących się obok siebie Franciszka i wielkiego muftiego Stambułu: znak nadziei, że chrześcijaństwo i islam nie są skazane na niekończący się konflikt.