Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Pozory grozy

Kolejna katastrofa. Czy można mówić o czarnej lotniczej serii?

Międzynarodowe lotnisko Juanda koło Surabai w Indonezji. Bliscy pasażerów samolotu Air Asia lotu QZ8510, który rozbił się na Morzu Jawajskim. Międzynarodowe lotnisko Juanda koło Surabai w Indonezji. Bliscy pasażerów samolotu Air Asia lotu QZ8510, który rozbił się na Morzu Jawajskim. Beawiharta/Reuters / Forum
Ebola, wojny, terroryzm, katastrofy na morzu i w powietrzu. Można odnieść wrażenie, że kończący się rok był okresem szczególnie skumulowanych katastrof.

Po kilku latach względnego spokoju mamy teraz epidemię eboli, nowe wojny na Ukrainie oraz na Bliskim Wschodzie i konflikty stare, ale z nową werwą toczone m.in. w Afryce Subsaharyjskiej, wigoru nie traci także terroryzm. I jeszcze w swoich ostatnich dniach 2014 r. zafundował nam spektakularnie groźny finał: u wybrzeży Grecji płonie prom pełen ludzi, z radaru znika trzeci w tym roku malezyjski samolot, a sama Malezja, doświadczana jednocześnie przez powódź, powoli staje się mocnym kandydatem na azjatyckiego Hioba.

O ile możemy istotnie ograniczyć ryzyko zakażenia ebolą (wystarczy unikać niedużego fragmentu Afryki Zachodniej) czy wyrządzenia nam bezpośredniej fizycznej krzywdy przez Państwo Islamskie (lepiej nie planować wakacji w Iraku), to już los trzech malezyjskich maszyn pewnie działa na wyobraźnię każdego, kto co jakiś czas wsiada na pokład samolotu. Malezyjskie Boeingi 777 i Airbus A320 były sprawne i należą do jednych z najbezpieczniejszych maszyn, jakie kiedykolwiek transportowały ludzi – w skali całego światowego lotnictwa pasażerskiego wypadek zdarza się im co kilkanaście milionów godzin lotu.

Łatwo o sugestię, że taki pech może nas wszędzie dosięgnąć. Jedna z malezyjskich maszyn przepadła, być może gdzieś u wybrzeży Australii. Drugą zestrzelono nad wschodnią Ukrainą. Trzecia, prawdopodobnie pod wpływem burzowej pogody, spadła do Morza Jawajskiego i jej szczątki właśnie odnaleziono. Nie znaleziono ich od razu, poszukiwania trwały kilkadziesiąt godzin, mimo że mniej więcej wiedziano, gdzie szukać, a Morze Jawajskie jest płytkie i ze względu na intensywną żeglugę dobrze znane, więc służby ratunkowe potrafiły przewidzieć, jak prądy zniosą ewentualny wrak.

Tymczasem linie lotnicze, głównie dzięki wyciąganiu wniosków z błędów i pilnowania wysokich standardów, potrafią wozić nas coraz bezpieczniej.

Reklama