Pięć dni przed wyborami do parlamentu. Spotkanie kandydatów Syrizy w Moschato na obrzeżach Aten. Yanis Varoufakis startuje z innego okręgu, ale zaproszono go, żeby zwabił publiczność. Przystojny ekonomista, z ciętym językiem i metaforami, które przemawiają do wyobraźni. W ostatnich tygodniach jest medialną gwiazdą, politycznym celebrytą i najpoważniejszym kandydatem na przyszłego ministra finansów.
O wywiady proszą go greckie i zagraniczne media – angielski ma świetny, to po studiach w brytyjskim Essex (matematyka ekonomiczna) i po latach spędzonych jako uniwersytecki wykładowca w Australii i USA. Lokalni działacze partyjni obawiali się, że bez niego nie zapełnią sporej sali kinowej w ośrodku kultury.
Przyszły tłumy. Cały przekrój społeczny i wiekowy. Emeryci, wiek średni, młodzież – wszyscy wkurzeni na to, że idzie szósty rok kryzysu, a poprawy nie widać. Emerytury i pensje obcięte, prywatne biznesy padają jeden po drugim, nie ma szans na pracę. Ewidentnie czas na zmianę metod działania.
Syriza ma ją zapisaną w programie, ale Varoufakis nawoływał, że trzeba działać inaczej, na długo zanim zaangażował się w politykę. Na swoim blogu pisał, że greckie i europejskie elity nie rozumieją natury trwającego kryzysu, dlatego nie umieją go skutecznie zwalczyć; że kolejne miliardy, które Europa przelewa na konto greckiego rządu w ramach pakietów ratunkowych, lądują w „czarnej dziurze zadłużenia”.
Varoufakis już w 2010 r. twierdził, że bailout, czyli pomoc finansowa dla zadłużonego państwa obwarowana koniecznością reform, to w greckim przypadku głupota: „Jak można było wpaść na pomysł, by największy w historii pakiet ratunkowy (240 mld euro) skierować do państwa tak bardzo zadłużonego jak Grecja?