Odchodzą wybitni Niemcy, którzy angażując się przez dziesięciolecia na rzecz – jak mówiono – dialogu, normalizacji i pojednania między naszymi krajami, uwalniali nas od upokarzającego lęku przed zachodnim sąsiadem.
Niedawno zmarł urodzony w Ełku pisarz Siegfried Lenz, który w grudniu 1970 r. wraz z Günterem Grassem towarzyszył Willy’emu Brandtowi w Warszawie, gdy ten uznawał granicę na Odrze i Nysie. Teraz w wieku 94 lat odszedł Richard von Weizsäcker (1920–2015), którego biografia, jak mało która, odbijała polsko-niemiecki splot w Europie XX w.
Urodził się, gdy Józef Piłsudski szedł na Kijów. Jednak ukształtowała go ta wojna, którą rozpoczął, wkraczając do Polski jako najeźdźca 1 września 1939 r. W pewnym sensie była to jego „wojna rodzinna”. Jego ojciec – Ernst von Weizsäcker – jako sekretarz stanu u Ribbentropa nie miał nic przeciwko „chemicznemu rozpuszczeniu” Polski. Ale już 2 września kilkaset metrów od Richarda zginął od polskiej kuli jego brat Heinrich. Z kolei drugi brat – Carl Friedrich – jako fizyk budował „bombę dla Hitlera”. Gdy w 1947 r. ojca sądzono i skazano w Norymberdze, Richard jako student prawa był obrońcą posiłkowym. Do końca pozostał wobec ojca lojalny, ale przez całe polityczne życie drążył odpracowywanie niemieckiej winy.
Wielokrotnie – również POLITYCE – mówił, że do polityki wszedł ze względu na Polskę. W latach 60. należał do tych protestanckich osobistości, które jeszcze przed Brandtem wzywały do uznania granicy na Odrze i Nysie.