Z jubileuszowych plakatów w metrze uśmiecha się zażywna chińska staruszka. Spogląda zawadiacko, młodzieńczo. Z parującym garnuszkiem, fartuchem i straganem w tle wygląda na spełnioną królową małego biznesu. Jest jeszcze hasło: „Handluję od 50 lat!”. Na innych wersjach plakatu pojawiają się przyprószeni siwizną rybacy o malajskich rysach albo pełni wigoru tamilscy emeryci dbający o kondycję. Wszyscy emanują duchem przedsiębiorczości, determinacji, optymizmu i pracowitości – cechami, które od pół wieku napędzają bezprecedensowy rozwój gospodarczy wyspy niewiele większej od Warszawy.
Jak mówią miejscowi, etos Singapurczyka składa się w 90 proc. z pracowitości i wytrwałości. Niedawno wzbogaciła go umiejętność korzystania z życia i cieszenia się luksusem, jaki w innych częściach świata pozostaje marzeniem, a tu jest w statystycznej przewadze. Singapurczycy są nowojorczykami XXI w. – etnicznie zróżnicowani, indywidualnie zmotywowani. Wypełniają niewielki skrawek lądu energią i entuzjazmem – podobnie czuli się Amerykanie, gdy sto lat temu zaczęli gospodarczo przeważać nad Europą.
7 sierpnia 1965 r. zajmujący 581 km kw. Singapur stał się niepodległym państwem-miastem. W tym roku fetuje więc pięć dekad brawurowego rozwoju, które przemieniły go w miniaturowe laboratorium globalizacji. Wszystkim opłaca się tam być: interesy robi 7 tys. międzynarodowych korporacji, a najdroższe marki i projektanci lokują swoje salony i butiki. Od kilku miesięcy Singapur jest oficjalnie najdroższym miastem na kuli ziemskiej.
Milionerzy na kółkach
Nigdzie indziej nie ma tak dużej koncentracji luksusowych samochodów.