Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Abkhaziagov.org

Abchazja – prorosyjska z konieczności. Na razie?

Suchumi. Były budynek Rady Ministrów Radzieckiej Abchazji Suchumi. Były budynek Rady Ministrów Radzieckiej Abchazji Arthur Barys / Flickr CC by 2.0
Abchazowie nie mają alternatywy dla relacji z Rosją: graniczą tylko z nią i z Gruzją.
Flaga AbchazjiGiorgio Comai/Flickr CC by 2.0 Flaga Abchazji
Okładka aktualnego wydania dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”materiały prasowe Okładka aktualnego wydania dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”

Pamiętny był 2014 rok: policja przeganiała ich wtedy z Soczi i okolic, wielu trafiało tutaj – Krasną Polanę od Abchazji dzieli raptem kilkanaście kilometrów. Bezdomni przyjeżdżają późnym latem, a wczesną wiosną wielu z nich umiera.

Zima, nawet jeśli lekka, wycieńcza organizm, potrzebna jest pomoc lekarska, a na nią nie mogą w Abchazji liczyć – tutaj leczy się za pieniądze. Najczęściej umierają na „chorobę biednych” – gruźlicę. Człowiek kaszle tak długo, aż wyzionie ducha. Tacy zwykle mieszkają w pustostanach – w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat z Suchumi „wyparowała” połowa mieszkańców, budynki zostały.

Wielu jednak na zimę przygarniają Abchazowie – w zamian za wikt i opierunek Rosjanie pracują w gospodarstwie. Dobrze im się wiedzie. Abchazja, uznawana za niepodległy kraj tylko przez kilka państw na świecie (w tym Rosję), nie jest już niebezpieczną i opanowaną przez mafię czarną dziurą.

Ani bracia, ani starsi

W Suchumi stosunek do Rosjan zależy od pogody: im cieplej za oknem, tym jest on chłodniejszy. Podczas największych upałów przyjeżdżają głośni osiłkowie, skąpo ubrane dziewczyny działają na nerwy, nie przestrzegają miejscowych zwyczajów. Późne lato i wczesna jesień należą do rodzin z dziećmi, emerytów. Ci są na ogół bardziej kulturalni, często mają zaprzyjaźnionych Abchazów, u których zatrzymują się od lat. Zimą Rosjan jest w mieście jak na lekarstwo. Ciepło czy zimno, trzeba jednak zacisnąć zęby – przyjeżdża nawet do miliona turystów rocznie, niemal wyłącznie Rosjanie. Dla biednej Abchazji to ważne.

Rosjan nie traktuje się jako starszych braci, nie wychwala pod sufit – to Kaukaz. Bronią przed Gruzinami, pomagają, są potężni – to wszyscy wiedzą, ale Abchazowie nie są naiwni, rozumieją: kto, po co, dlaczego...

Mir, miejscowy politolog i koszykarz, mówi: – Stosunek do nich jest pragmatyczny. Abchazowie nie mają alternatywy dla relacji z Rosją: graniczą tylko z nią i z Gruzją. Nie będą mieli nic przeciwko, jeśli pewnego dnia miejsce Kremla jako patrona zajmie na przykład Turcja. I wtedy będą protureccy.

Póki co, każdy jest tu prorosyjski – abchaska prorosyjskość ma odcienie, barwy, ale nie zmienia to faktu, że jest powszechna. Prorosyjskość nie wynika z wyboru, a z konieczności, która czasem idzie w parze z sympatiami człowieka, a czasami wbrew nim – nienawiść do Rosji nie zawsze oznacza sprzeciw wobec sojuszu z tym krajem.

Nadia, od wielu lat grająca w filharmonii donieckiej, kilka miesięcy temu uciekła z Donbasu do rodzinnego Suchumi. – Rosja pomaga nam nie dlatego, że nas kocha, ale jednak nam pomaga. To jest istotne – opowiada Nadia.

Około 40 procent abchaskiego budżetu to rosyjskie dotacje (w Osetii Południowej odsetek ten wynosi niemal 90 procent). Ważne, że pomoc ta nie idzie tylko na szkolenie służb granicznych czy wypłatę urzędniczych pensji. Za rosyjskie pieniądze wyremontowano główny szpital w Suchumi, zbudowano szpital psychiatryczny (jedyna w kraju taka placówka była w tragicznym stanie: stłoczeni chorzy leżeli przy rozwalających się ścianach, cuchnęło).

Ponadto do abchaskiej emerytury, średnio wynoszącej 500 rubli, Rosja dopłaca 5000 rubli (to sporo – w Naddniestrzu „dodatek rosyjski” do emerytur wynosi zaledwie kilkanaście dolarów). Z przywileju korzystają posiadacze rosyjskich paszportów, czyli niemal wszyscy – przestano je rozdawać dopiero po 2008 roku. Rosjanie zaczęli pomagać Abchazom wraz z dojściem Władimira Putina do władzy, ale wysokość dotacji znacznie wzrosła po wojnie gruzińsko-rosyjskiej i uznaniu Abchazji. Pewien abchaski dziennikarz stwierdził jednak, że korzystanie z rosyjskich pieniędzy to jak „seks bez zabezpieczeń z nosicielem wirusa HIV”.

– Próbowałam zdobyć wysoki szczyt przy granicy z Rosją, byłam prawie u celu, gdy nagle zatrzymał mnie rosyjski funkcjonariusz i kazał pokazać paszport. Kto bierze ze sobą paszport na wspinaczkę? Nie wiedziałam, o co chodzi – opowiada Cimre.

Chodziło o tak zwane „przesunięcie granicy” abchasko-rosyjskiej w przededniu olimpiady w Soczi. Rosjanie poprosili wówczas Abchazów, aby ci użyczyli im jednego ze szczytów po swojej stronie gór, będącego najlepszym punktem obserwacyjnym w okolicy. Abchazowie zgodzili się, jednak po olimpiadzie Rosjanie nie wyjechali, a Cimre nie zrealizowała planu wspinaczki. Na Kaukazie ziemia ma ogromną wartość i górali takie gesty drażnią.

Dziękujemy, my sami

Wielu Abchazów obawia się, że Rosjanie zrobią to, przed czym udało się powstrzymać Gruzinów: odbiorą im tożsamość, sprawią, iż wchłonięci przez obcy żywioł zatracą własny język, zwyczaje. Istotą konfliktu gruzińsko-abchaskiego jest bowiem szacunek, walka Abchazów o przetrwanie narodu: nie biologiczne, ale kulturowe. Dlatego spór ten jest inny niż ormiańsko-azerski, gdzie obie strony często uważają rywala za podczłowieka. Abchazowie i Gruzini nie posuwają się tak daleko: wzajemne relacje cechuje brak zaufania, niechęć, czasem pogarda. Dlatego też tak długo, jak Abchazowie będą mieli coś do powiedzenia (strach przed dogadaniem się Moskwy i Tbilisi ponad głowami Suchumi nie jest tu rzadki), nie zgodzą się żyć z Gruzinami w jednym państwie, bo im nie ufają i obawiają się, że wówczas tamci na nowo zaczęliby na siłę robić z nich Gruzinów.   Rafael Ampar, główny bohater głośnego filmu Efekt domina Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego, dawniej minister sportu, a dziś wykładowca na suchumskim uniwersytecie, twierdzi w jednej ze scen: „Rosja zadusi Abchazów pokojowym życiem, a nie wojną”.

Również dlatego w Abchazji mało kto chce przyłączać się do Rosji. Bo i po co? Rosjanie i tak gwarantują bezpieczeństwo, można jako tako żyć. Dlaczego więc naród, który niezależność wywalczył na froncie, który czuł się latami uciskany i który właśnie odbudowuje swój kraj – miałby rezygnować z niepodległości? Za dużo krwi tutaj przelano, aby teraz odpuszczać.

Jednak sami Rosjanie niechętnie myślą o braniu pod swoje skrzydła kolejnych obywateli. O ile 86 procent Rosjan wciąż popiera aneksję Krymu, o tyle za przyłączeniem Abchazji opowiada się tylko 25 procent (58 procent uważa ją za niepodległe państwo) – tu nie działa reguła „biją naszych”.

To zresztą nowość na obszarze poradzieckim. Dotychczas zbuntowane regiony miały dwa wyjścia: bądź uniezależnić się od państwa macierzystego i trwać w ograniczonej niezależności, korzystając z pomocy patrona (Naddniestrze, Górski Karabach, Abchazja), bądź pozostać w państwie macierzystym, zmieniając się w tykającą bombę (Gagauzja). Kazus krymski pokazał, że jest i trzeci wariant – aneksja. Suchumi z niego póki co nie zamierza korzystać.

Dwudziestosiedmioletni wiceminister spraw zagranicznych Abchazji Kan Tania stwierdza: – Nigdy Abchazom nie żyło się tak dobrze jak dziś. Przyłączenie się do jakiegokolwiek państwa w tym momencie byłoby nierozsądne – to oficjalne stanowisko Suchumi i zdanie absolutnej większości społeczeństwa.

Niekolorowa rewolucja

Wszystko zmieniło się wraz z uznaniem Abchazji przez Rosję w 2008 roku (ten dzień obchodzi się tu jako święto państwowe). Wówczas Abchazowie poczuli, że Moskwa gwarantuje im niezależność, że została ona ostatecznie przypieczętowana. Optymizm jest powszechny. Poziom życia rzeczywiście rośnie: w porównaniu z warunkami w latach dziewięćdziesiątych, a nawet na początku XXI wieku, doszło do skoku cywilizacyjnego, choć oczywiście wszystko jest względne – z jednej strony możemy mówić o rozwoju Abchazji, a z drugiej uznać ją za wysoce dysfunkcjonalną. Abchazja może prędko upaść, jej byt jest kruchy. Niektórzy twierdzą nawet, że już teraz stanowi de facto część rosyjskiego Kaukazu Północnego – jest regionem o „specjalnym statusie”.

Madina, która pracuje w Suchumi przy realizacji projektu ONZ, mówi.

– Od 2008 roku można planować przyszłość, wcześniej była ona nieprzewidywalna. Ludzie skupiają się teraz na codziennym, zwykłym życiu. Nie muszą już myśleć o bezpieczeństwie kraju, o Gruzinach.

Wiele osób bieduje, ale bieda wygląda tu inaczej niż w Polsce. W Abchazji więzi międzyludzkie są silniejsze, sąsiad, daleki krewny, znajomy pomogą; tutaj ziemia jest płodna, jak trzeba to wykarmi; tutaj lata dziewięćdziesiąte nauczyły ludzi radzić sobie bez państwa; tutaj z pracą też jest coraz lepiej. Można zatrudnić się w budżetówce, zajmować się rolnictwem albo turystyką (nie wiadomo jeszcze, jak wpłynie na nią aneksja Krymu), niektórzy otwierają biznes, pracują w usługach. Przemysł pozostaje zrujnowany. O tym, że Abchazja dźwiga się z kolan, świadczą migranci zarobkowi napływający z Azji Centralnej.

Abchazowie chuchają na swoją młodą i nieuznaną powszechnie niepodległość. Podkreślają ją ze wszystkich sił: na przykład strona prezydenta ma adres „abkhaziagov.org”

– domena „.gov” przydzielana jest przez USA, więc Abchazowie, nie mogąc na nią liczyć, sprytnie pominęli w adresie kropkę. Umieją też docenić kraj, który ich uznał, taki jak na przykład Nauru, pacyficzna wysepka, najmniejsza republika świata.

Wiceminister spraw zagranicznych Tania: – Do Nauru wysłaliśmy na rosyjskich statkach pomoc humanitarną w postaci wody pitnej i mandarynek. Nam pomaga Rosja, a my pomagamy Nauru. Nasze mandarynki płyną przez cały świat.

Niedawno Abchazowie wysłali pomoc humanitarną do Donieckiej Republiki Ludowej: 25 ton odzieży, mandarynek i innej żywności. Wciąż jednak lista problemów jest długa, brak międzynarodowego uznania przeszkadza w normalnym życiu. Jak wylicza Madina: – Z jednej strony mamy drobne utrudnienia, na przykład w kraju nie działa ani jedno kino. Z drugiej większe: abchaskie wykształcenie uznają w Rosji, czasem w Turcji. Nie ma możliwości wyjazdu na stypendium nigdzie indziej. Często nie dostajemy też wiz – nie ma znaczenia, że większość osób wyjeżdża z paszportem rosyjskim, przeszkodą jest zameldowanie w Abchazji.

Wiz nie dostała na przykład połowa składu abchaskiej reprezentacji piłkarskiej wraz z trenerem, która udawała się na ubiegłoroczne mistrzostwa świata krajów nieuznanych do Laponii.

Czasem brak międzynarodowego uznania okazuje się tragiczny: wiele instytucji dwa razy się zastanowi, zanim wyśle Abchazji pomoc humanitarną, nie chcą być posądzone o robienie czegoś za plecami Tbilisi. Problemów w Abchazji nie brakuje.

Śmiertelna nuda

W Tkwarczeli żyje pięć tysięcy osób, przed wojną z Gruzinami były ich dwadzieścia dwa tysiące. Miasto było oblężone, broniło się. Nawet je odznaczyli – jest jednym z dwóch obok Gudauty (tymczasowej stolicy podczas wojny) abchaskim miastem-bohaterem. Radziecki zwyczaj nagradzania materii nieożywionej ma się w Abchazji dobrze. Dawniej Tkwarczeli było zamożne: znajdują się tam pokłady węgla. Dziś jest przygnębiające.

Swietłana, sześćdziesięcioletnia urzędniczka, żali się: – Czujemy się zapomniani i bezsilni, czekamy na zmiłowanie. Miasto umiera na naszych oczach, choć jest tu mnóstwo węgla. Jesteśmy miastem-bohaterem, ale jak długo można żyć jak bohaterowie?

Tkwarczeli jest na końcu abchaskiego łańcucha pokarmowego: korupcyjne układy sprawiają, że każdy coś weźmie do kieszeni i na prowincję praktycznie nic nie dociera. Choć jednak coś tu się buduje: basen w opuszczonym mieście, który po suchumskim piłkarskim stadionie narodowym (być może odbędą się tam mistrzostwa świata krajów nieuznanych w 2016 roku) został uznany za najgłupszą inwestycję w kraju. W Abchazji na ogół im dalej od linii brzegowej, tym poziom życia jest niższy. Jeżdżąc po kraju, miałem wrażenie, że zamieszkany jest co trzeci, czwarty dom – reszta stoi zniszczona.

W takich miejscach jak Tkwarczeli wrogiem młodych chłopaków jest nuda. Zbierają się przy bazarze, któryś zajedzie samochodem, któryś coś opowie o dziewczynie. Ale to za mało. Chcąc urozmaicić sobie życie, sięgają po alkohol i wszystko, co dostarcza silniejszych wrażeń. Na przykład samochody.

Nadia, dwudziestopięcioletnia nauczycielka z Suchumi, zauważa: – Więcej mężczyzn zginęło tutaj w ciągu ostatnich dwudziestu lat w wypadkach samochodowych niż podczas wojny z Gruzją.

Czasem ktoś wjedzie w przechodniów i ich zabija. „Zamiast sygnalizacji świetlnej mamy krowy” – śmieją się lokalni. Śmiertelne wypadki to tutaj istna plaga, a etnicznych Abchazów martwi to tym bardziej, że w kraju żyje ich zaledwie jakieś osiemdziesiąt tysięcy. Część prowadzi pod wpływem narkotyków – to druga plaga. – Często już czternastolatkowie zaczynają eksperymentować. Smarkacze najczęściej jedzą gałkę muszkatołową, którą popijają energetykiem – mówi Witalij, abchaski lekarz.

Z energetyków najchętniej sięgają po Jaguara, bo tani, a odlot mają gwarantowany – wystarczy zjeść dwie łyżki gałki muszkatołowej, żeby mieć fazę na co najmniej dwa, trzy dni. Człowiek po takiej mieszance ma halucynacje, stany lękowe, ale przynajmniej coś się dzieje. Narkomani sięgają po krokodyla (występuje w różnych formach, choćby oleju samochodowego) – narkotyk dziesięciokrotnie silniejszy od morfiny. W Rosji od kilkunastu lat robi furorę, powoli zdobywa też Zachód.

– Krokodyl to początek końca albo nawet już koniec. Wstrzykujesz sobie najgorszą mieszankę, a w miejscu wstrzyknięcia ciało gnije, mięśnie odchodzą od skóry. Rozpuszcza człowieka od środka, ale też znieczula – ostrzega Witalij.

Państwo nie stworzyło ośrodka dla narkomanów, ale ludzie organizują się sami: w Gagrze i Gudaucie uzależnieni spotykają się kilka razy w tygodniu. Problemem jest też na przykład brak placówki dla samotnych matek, jednak brak ośrodków nie zawsze oznacza, że potrzebujący nie otrzyma pomocy. Wiele problemów znajduje rozwiązanie: Abchaz nie oddaje rodziców do domu starców, ludzie nauczeni biedą lat dziewięćdziesiątych dadzą ubogiemu sąsiadowi coś do jedzenia, przez co ten nie wyląduje na ulicy…

Macie coś do jarania?

Pięć lat temu zdarzył się wypadek: samochody rozbite, na ziemi leżą ciała. Lekarka podchodzi do ofiar, ale ledwie ich dotyka i już wydaje wyrok „martwy!”. Ciała załadowano z tyłu do karetki, z przodu jechali lekarka z kierowcą. Nagle z tyłu kobietę klepie po ramieniu ręka mężczyzny, który został chwilę wcześniej uznany za denata, pada pytanie: „Macie coś do jarania?”.

– Kierowca tak się wystraszył, że wybiegł z samochodu i szukano go kilka godzin – opowiada Witalij. Mir wspomina: – Nadwyrężyłem sobie mięsień i „lekarz” kazał mi na bolące miejsce robić okłady z gorącej wódki.

Specjaliści (nie tylko lekarze) wyjechali stąd w latach dziewięćdziesiątych i tylko nieliczni wrócili. Często brakuje też sprzętu – karetki nie są wyposażone w medyczną aparaturę, zwykle służą tylko do transportu do szpitala. W tym kraju studia można skończyć dzięki łapówkom, po czym dostać dyplom, a potem – pacjenta.

Korupcja w Abchazji to przekleństwo, ale korupcja nie wynika jedynie z nieprzestrzegania prawa. Człowiek musi każdorazowo dokonać tragicznego wyboru, prymat którego prawa uznaje – zwyczajowo-obyczajowego czy stanowionego? No, a czasem po prostu się kradnie.

Cimre: – Nowy prezydent chciał przekonać się, ile zarządzający jeziorem Rica, naszą słynną atrakcją turystyczną, biorą do kieszeni, a ile oficjalnie oddają państwu. Okazało się, że roczny dochód jaki trafi a do centrum odpowiada wpływom za... jeden dzień!

A z korupcją walczy się trudno. To 240-tysięczne społeczeństwo, gdzie wszyscy w jakiś sposób są powiązani: na przykład kiedy dochodzi do spotkania policjanta i obywatela, prędko okazuje się, że ktoś komuś jest winien przysługę, że zna kogoś ważnego, że kilka telefonów wystarczy, żeby wszystko skończyło się na małej gratyfikacji.

* * *

Bezdomnych Abchazów w Suchumi może znajdzie się co najwyżej trzech. Zresztą – sprawiają wrażenie, jakby sami wybrali takie życie, ludzie też tak o nich mówią. Najbardziej znany jest Maradona. W zasadzie nie jest Abchazem, ale po Suchumi wałęsa się od jakichś trzydziestu lat, więc wszyscy biorą go już za swojego, jest pewnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w kraju.

Maradona jest niski i brodaty, rano trzeźwy, wieczorem pijany, rano spokojny, wieczorem głośny. Przyjechał tu jeszcze za Sojuza, jedni mówią, że z Tatarstanu, inni że z Baszkirii, ale to nie ma znaczenia, wszyscy go uwielbiają, dokarmiają, zapraszają, troszczą się o niego. Maradona jest tutejszym królem i każdy nowo przybyły bezdomny musi to uszanować. Bo choć Abchazja zmienia się w oczach, to wciąż w oczy rzuca się prymat tradycji.

Zbigniew Rokita jest redaktorem w dwumiesięczniku „Nowa Europa Wschodnia” i stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”. 24 kwietnia ukaże się książka „Na końcu języka”, wywiad­-rzeka z orientalistą Andrzejem Pisowiczem autorstwa Kornelii Mazurczyk i Zbigniewa Rokity.

Artykuł ukazał się w najnowszym numerze dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną