W ostatnią niedzielę odbyła się we Francji pierwsza tura wyborów samorządowych. Na razie górą jest centroprawicowa UMP Nicolasa Sarkozy’ego. Druga tura dopiero za tydzień, ale do rewolucji w systemie wyborczym doszło: zapewniona została – i to dokładnie – równa liczba kobiet i mężczyzn radnych, bowiem wyborca nie mógł oddać głosu inaczej niż na zestawione razem dwie kandydatury: mężczyzny i kobiety. Tworzą oni, jak można by rzec po amerykańsku, ticket wyborczy, po czym – jeśli ich pakiet wygra – mandaty będą sprawować niezależnie i oddzielnie. System ten wprowadziła francuska Rada Konstytucyjna zatroskana nikłą obecnością kobiet w polityce. Zwłaszcza w samorządach, bo dotychczas w zgromadzeniach departamentalnych zasiadało tylko 14 proc. kobiet, a wśród merów miast i gmin było ich 16 proc. Głównym zmartwieniem kraju przy tych wyborach nie jest jednak równość płci, lecz spodziewany wzrost wpływów prawicowo-populistycznej partii Front Narodowy przy mizernej frekwencji wyborczej. Ale to też w końcu jakiś parytet, bo we francuskiej polityce nie było jeszcze tak silnej kobiety, jak szefowa Frontu Marine Le Pen.
Polityka
13.2015
(3002) z dnia 24.03.2015;
Ludzie i wydarzenia. Świat;
s. 11
Reklama