Wszystko wskazuje na to, że decyzje o tej katastrofie podjął nie los, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, głupi błąd czy wada, ale człowiek. W dodatku jeden z pilotów tej maszyny, który – jak wskazuje relacjonowany nam odczyt czarnej skrzynki – świadomie skierował samolot w dół, zatrzymał za drzwiami jego kapitana i do końca pozostał przytomny. Choć nie znamy jeszcze wszystkich okoliczności tej sprawy, pytanie, dlaczego pilot podjął taką decyzję, wzbudza konsternację i niepokój.
Pilot to w końcu z założenia ktoś silny, odpowiedzialny, przeszkolony, profesjonalny, stale poddawany kontroli pod względem stanu swojego zdrowia. Wsiadając do samolotu, powierzamy mu nasze życie i ufamy instynktownie. Czyżby więc możliwe było samobójstwo takiej osoby i przede wszystkim w takich okolicznościach?
Przecież pilotami zostają osoby zdrowe psychiczne, o takiej strukturze osobowości, która pomaga radzić sobie z kryzysami. Czy nikt nie zauważył kryzysu, w którym być może znajdował się pilot? Czy tylu ludzi błędnie go oceniło?
Z badań nad samobójstwami wiadomo, że w większości wypadków daje się dostrzec pewne oznaki takich zamierzeń – osoba wspomina o takich impulsach, pozytywnie zaczyna myśleć o śmierci, kwestionuje wartości, które trzymają ją przy życiu i czynią je cennym. Bywa przygnębiona, ale nie zawsze. Niekiedy te sygnały są słabe – kto w końcu nie łapie czasem „doła” i nie stwierdza, że „żyć się nie chce”? Wtedy targnięcie się na własne życie dziwi najbardziej. Zwłaszcza że czyn samobójczy w naszej kulturze ocenia się jednoznacznie negatywnie, oznacza słabość, wstyd, w religii – grzech i potępienie.
A w tym wypadku mielibyśmy do czynienia w dodatku z tak zwanym rozszerzonym samobójstwem, czyli odebraniem życia sobie oraz innym ludziom.