Przy ścianie w Lozannie
Jest porozumienie nuklearne z Iranem, ale nikt go na oczy nie widział
Po ośmiu dniach negocjacji w Lozannie Federica Mogherini ogłosiła coś. Szefowa unijnej dyplomacji mówiła w czwartek wieczorem o „historycznym porozumieniu” w sprawie irańskiego programu nuklearnego, które ostatecznie przybrało nieznaną szerzej w prawie międzynarodowym formę „wspólnego stanowiska”. Strony, a więc Iran oraz grupa P5+1, czyli pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ plus Niemcy, dogadały się, że będą dalej rozmawiać. Dla zawiedzionych brakiem spektakularnego postępu pozostaje konstatacja, że mogło być gorzej.
Cele zainteresowanych są jasne. Amerykanie, którzy nieformalnie przewodzą P5+1, chcieli wydłużyć irański breakout time, czyli czas, którego potrzebowaliby Irańczycy do wyprodukowania jednej bomby nuklearnej, gdyby się na taką zdecydowali. Im ten czas dłuższy, tym większe pole manewru dla państw, które chciałyby temu zapobiec.
Dziś irańska bomba mogłaby powstać w dwa, trzy miesiące. Amerykanie chcieliby co najmniej 12 miesięcy. Byłoby to możliwe, gdyby Irańczycy zrezygnowali z części zainstalowanych już wirówek, czyli urządzeń do wzbogacania uranu do takiego poziomu, aby można było z niego zrobić bombę, a także oddali na przechowanie społeczności międzynarodowej swoje uranowe rezerwy.
Iran oczekuje w zamian zniesienia sankcji gospodarczych. Zostały one nałożone na kraj przez ONZ, Amerykę i Unię Europejską po tym, gdy okazało się ponad dekadę temu, że Teheran potajemnie rozwija swój program nuklearny. Chodzi m.in. o blokadę finansową, formalnie odcinającą irańskie banki i przedsiębiorstwa od rynków światowych. Także o zakaz inwestycji w Iranie dla zachodnich firm oraz o blokadę towarową i surowcową (ropa). Wszystkie te ograniczenia doprowadziły irańską gospodarkę niemalże do bankructwa.
W Lozannie porozumiano się wstępnie, że Iran wstawi 13 tys.