W serialu „Wojna domowa” z lat 60. odcinek „Dzień matki” zaczyna się od dobrych intencji, a kończy na katastrofie. Ojciec i syn próbują uszczęśliwić mamę (w podwójnej roli pani domu i kierowniczki pralni najsłynniejsza polska kobieta pracująca – Irena Kwiatkowska), ale wywołują tylko serię tragikomicznych zdarzeń, które przysparzają jej nowych obowiązków i rujnują mieszkanie.
Reżyser serialu Jerzy Gruza trafnie uchwycił pewną przewrotność. 10 lat później dobre chęci wobec matek miały również państwa opiekuńcze, które – aby ułatwić im życie – wprowadziły płatne urlopy macierzyńskie. Z początku pozytywy były oczywiste, z czasem jednak okazało się, że przesadna opiekuńczość ma też swoje efekty uboczne – już nie takie dobre dla mam.
Wówczas, w latach 70., kluczowe było zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego kobietom i dzieciom. Dziś dyskusja przeniosła się na inną płaszczyznę – dotyczy faktycznego równouprawnienia na rynku pracy, perspektyw rozwoju zawodowego, osobistego spełnienia kobiet pracujących, a także dobra całych gospodarek. I coraz częściej słychać, że wpływ urlopów na życie kobiet jest w najlepszym razie niejednoznaczny. Przyniósł niespodziewane obciążenia. Aby im zaradzić, coraz więcej krajów wzywa na pomoc ojców.
Lepszy gorszy mężczyzna?
Dwa miesiące temu zrobiła to Wielka Brytania, dotąd chwaląca się rocznym płatnym urlopem macierzyńskim, a więc jednym z najdłuższych w Europie. Od kwietnia zastąpił go urlop rodzicielski, wynoszący 50 tygodni, który mama i tata mogą podzielić między siebie tak, jak chcą. Matka ma obowiązek być z dzieckiem jedynie przez pierwsze 14 dni po porodzie, a później rodzice mogą się zmieniać lub opiekować dzieckiem wspólnie.