Irlandia była katolickim państwem katolickiego narodu jeszcze pół wieku temu. Dziś jest liderem zmiany kulturowej. Chodzi o referendum legalizujące małżeństwa osób homoseksualnych. Jeszcze nie tak dawno, na przełomie lat 70. i 80. ub. wieku, nic nie zapowiadało tej irlandzkiej rewolucji. Przeciwnie, Irlandczycy odrzucali w referendach legalizację aborcji czy rozwodów.
Irlandia była krajem, w którym Kościół i wiara katolicka zajmowały w społeczeństwie i państwie miejsce mniej więcej takie jak w Polsce przedwojennej i PRL, czyli znamienite. U nas królował stereotyp Polaka katolika, na wyspie Irlandczyka katolika. Katolicyzm jako fundament tożsamości, narodowy skarbiec moralny i kulturowy. Kościół organizował i kontrolował całe życie jednostek i społeczności wiejskich oraz miejskich. Na wsi i w miastach ludzie masowo chodzili w niedzielę do kościoła, do konfesjonałów ustawiały się długie kolejki, seminaria duchowne były pełne.
Irlandzki misjonarz ks. David Sullivan, który pracował także w Polsce, pisał w katolickiej „Więzi”, że zarazem „tamta Irlandia była odizolowaną wyspą na krańcach Europy, biednym krajem rolniczym zamkniętym w sobie i mającym poczucie niższości wobec innych narodów”. Przynależność do Kościoła i posłuszeństwo jego nakazom było częścią ówczesnej kultury, uprzywilejowana pozycja Kościoła nie budziła protestów. Nie tylko rozwody i aborcja, lecz także środki antykoncepcyjne były oficjalnie niedostępne, bo nielegalne. Kościół rządził autorytarnie. „Biskupi nauczali i dawali wskazówki, a wierni je wypełniali”.