W Polsce sportowe zwycięstwa nad Rosją uznawane są za znak opatrzności. Bułgarzy, naród równie mocno owładnięty sportem, nigdy nie traktowali meczów z Rosjanami jak wojny na życie i śmierć. Jednak gdy tydzień temu słaba reprezentacja bułgarskich siatkarek pokonała na igrzyskach europejskich faworyzowane Rosjanki, w kraju wybuchł gejzer emocji.
Nie tylko dlatego, że Bułgarzy są głodni osiągnięć na miarę słynnej drużyny Stoiczkowa z piłkarskich mistrzostw świata z 1994 r. i każde sensacyjne zwycięstwo z silniejszym przeżywają podwójnie. Ale także z tego powodu, że wygrany 3:0 mecz doskonale wpisał się w burzliwą ostatnio antyrosyjską atmosferę w internecie, mediach i za stołem rodzinnym.
Ton tej dyskusji nadaje prezydent Rosen Plewneliew, który często mówi to, o czym boją się nawet pomyśleć inni politycy z Europy Środkowej i Bałkanów. Na przykład w czasie majowych obchodów zakończenia drugiej wojny światowej w Gdańsku oskarżył Rosję o próbę odbudowy stref wpływów w Europie. Kilka miesięcy wcześniej w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” tłumaczył: „Wszyscy chcielibyśmy widzieć partnera w kraju, który był ojczyzną Czajkowskiego, Tołstoja i Dostojewskiego. Jednakże fakty dowodzą, że dzisiaj zmagamy się z inną Rosją – nacjonalistycznym, agresywnym państwem, kierowanym przez prezydenta, który traktuje Europę jak przeciwnika”.
Plewneliew ostro skrytykował również rosyjską agresję na Krym oraz wprost zarzucił Moskwie próbę wysadzenia Unii Europejskiej od środka i destabilizację Bałkanów. Na tle przywódców Węgier czy Słowacji, którzy przymykają oczy na rosyjską agresję i jakby nigdy nic działają według zasady business as usual, prezydent Bułgarii stał się niespodziewanym jastrzębiem.