Kilka dni temu sekretarz generalny wietnamskiej partii komunistycznej pierwszy raz w historii odwiedził Waszyngton. Nguyen Phu Trong nie musiał się obawiać, że Barack Obama będzie go naciskał, by luzował dyktaturę. Obama podkreślał wprawdzie, że Wietnam nie jest oazą demokracji, a prezydenccy doradcy zapewniali, że rozmowy dotyczące praw człowieka były „szczere”, ale dla równowagi gospodarze chwalili władze w Hanoi za stopniowe wypuszczanie więźniów politycznych.
Uwagi o niedomaganiu tamtejszej demokracji są spychane na dalszy plan przez negocjacje dotyczące Partnerstwa Transpacyficznego, umowy o wolnym handlu, która otworzy Amerykę na wietnamskie towary. Tu stawkę da się przeliczyć na wietnamskie dongi i amerykańskie dolary. Wietnam jest największym amerykańskim partnerem w Azji Południowo-Wschodniej, rocznie jego wymiana handlowa z Ameryką sięga 35 mld dol., a już za pięć lat ma być warta 57 mld.
Trong, goszcząc w Waszyngtonie, zaprosił Obamę do rewizyty i możliwe, że dojdzie do niej jeszcze w tym roku. Wietnam jest kluczowym krajem w amerykańskiej polityce zwrotu ku Azji, dlatego w czerwcu w Hanoi bawił m.in. sekretarz obrony Ash Carter. Obiecał 18 mln dol. na zakup pięciu kutrów patrolowych dla straży granicznej, ich załogi przechodzą już szkolenie w USA. W zamian Hanoi ma zamknąć lotniska dla samolotów cystern, które zaopatrują w paliwo rosyjskie bombowce buszujące po Pacyfiku. W październiku USA zniosły embargo na sprzedaż niektórych rodzajów broni i nawet republikański jastrząb John McCain, jako żołnierz brutalnie torturowany przez Wietnamczyków, wzywa do zbrojenia wietnamskich komunistów, by mogli postawić się Chińczykom.
Wietnamczycy zapominają
Wśród pojednań między narodami to jest szczególne. Dokładnie pół wieku temu, w lipcu 1965 r.