Zorba przed wyborcami
Tsipras przegrał walkę w Brukseli, stawiając wszystko na jedną kartę
Takich emocji i zwrotów akcji mógłby pozazdrościć nawet turniej tenisowy na kortach Wimbledonu. Przez cały tydzień trwały negocjacje pomiędzy Grecją a jej wierzycielami, zakończone całonocnym maratonem spotkań przywódców państw strefy euro, na którym udało się wypracować – albo raczej wymęczyć – porozumienie.
Pierwszym zaskoczeniem było przedstawienie przez Ateny propozycji programu reform, który zawierał prawie wszystkie rozwiązania odrzucone przez Greków w referendum. Deklarację Aten z zadowoleniem przyjęli jej wierzyciele – Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny. I gdy już wydawało się, że spotkanie przywódców strefy euro to tylko formalność, Niemcy powiedziały twardo „Nein”.
Na spotkaniu eurogrupy minister finansów Wolfgang Schäuble ogłosił, że aby odzyskać utracone do Greków zaufanie, wymaga od Aten wprowadzenia szeregu reform dużo kosztowniejszych niż te położone na stole pod koniec czerwca. W przeciwnym wypadku nie widzi dla Grecji miejsca w unii walutowej. To wzbudziło stanowczy sprzeciw greckiego premiera. Jego stanowisko w nocnych negocjacjach miękło jednak z godziny na godzinę i z rana Tsipras opuścił brukselską salę obrad na tarczy, ale pewien, że Grecy nie zostaną zmuszeni powrócić do drachmy.
Czy tak długie negocjacje były konieczne? Czy kondycja greckiej gospodarki pogorszyła się od czerwca na tyle, by uzasadnić wymóg wdrożenia przez Ateny bardziej restrykcyjnych reform? Czy sposób na zmniejszenie deficytu był najważniejszym punktem spornym?
Z ekonomicznego punktu widzenia odpowiedź na te wszystkie pytania jest oczywista: nie. Wszystko, co wydarzyło się w Brukseli i Atenach w ostatnich dwóch tygodniach, nie było w żaden sposób powiązane z realną gospodarką.