Przygoda Chińskiej Republiki Ludowej z kapitalizmem wchodzi w nowy etap. Wystarczył miesiąc, by akcje na giełdach w Szanghaju i Shenzhen straciły jedną trzecią wartości. Jednak jak wszystko w Chinach, także giełdy mają swoją specyfikę. W odróżnieniu od tzw. dojrzałych gospodarek, gdzie większość akcji jest własnością instytucji, np. funduszy emerytalnych, w ChRL rządzi nastrój 90 mln drobnych inwestorów. Dysponują kapitałem różnej wielkości, ale łączy ich naturalne w kapitalizmie przekonanie, że giełda jest miejscem na ekstra zarobek bez ciężkiej pracy.
Ostatnie pół roku było czasem intensywnego kupowania, okazje rozpalały wyobraźnię, więc na parkiecie, po zachętach rodziny i znajomych, debiutowali m.in. emeryci z oszczędnościami na starość. Hossę napędzała wiara, że partia komunistyczna nie pozwoli, by doszło do panicznych spadków. Nadzieje okazały się złudne, gdy miliony uznały, że pora sprzedać, i po błyskawicznej wyprzedaży indeksy zatrzymały się na poziomie z kwietnia. Jedni zarobili, inni stracili, a wszyscy zobaczyli, że w Chinach działają jednak reguły ekonomii, bo komuniści, wbrew wysiłkom rządu i banku centralnego, nie dali rady szybko uspokoić rynku kapitałowego.
Co się właściwie stało i jakiej choroby spadki są symptomem? Próby objaśnienia przypominają, że Chiny wchodzą w fazę późnej industrializacji ze wszystkimi jej kosztami, trochę jak Japonia z przełomu lat 80. i 90. Problemem jest nadmiar zdolności produkcyjnych wielu branż, zadłużenie władz lokalnego szczebla i nieprzekłuta jeszcze bańka spekulacyjna w nieruchomościach. Większość analityków, nadal pozostając pod wrażeniem nerwowych tygodni, wysnuwa z tego wniosek, że fetyszyzowany przez partię wzrost gospodarczy będzie najniższy od ćwierćwiecza.