Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Z Iranem jak z Grecją

Nie chodzi o to, by Irańczycy nie mogli zrobić bomby atomowej, ale żeby nie chcieli jej zrobić

Sascha Feyrer / Smarterpix/PantherMedia
Porozumienie nuklearne z Iranem może zdefiniować całą prezydenturę Obamy. Jeśli tylko wejdzie w życie.

To prawie historyczna umowa. Iran, przez lata podejrzewany o bombowe ambicje, minimalizuje swój program nuklearny w zamian za zniesienie międzynarodowych sankcji, które przyduszają jego gospodarkę.

Irańscy negocjatorzy zgodzili się m.in. na likwidację zasobów wzbogaconego uranu, który mógłby posłużyć do budowy bomby. Obiecali demontaż większości wirówek, które to wzbogacanie umożliwiają. Zaakceptowali też zaostrzony reżim inspekcji Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, której przedstawiciele będą mogli zajrzeć prawie wszędzie w Iranie, aby sprawdzić, czy Teheran nie oszukuje.

W zamian ONZ, Unia Europejska i USA zobowiązały się zdjąć sankcje, które spiętrzyły się wokół Iranu od islamskiej rewolucji z 1979 r. Chodzi przede wszystkim o odblokowanie wymiany handlowej i inwestycji, które mogą przynieść Teheranowi krociowe zyski. Dość powiedzieć, że w przypadku realizacji porozumienia negocjacyjni partnerzy od razu odblokują irańskie aktywa na całym świecie, warte dziś ponad 100 mld dol.

Długofalowo jednak umowa nuklearna może być wstępem do największej od dekad zmiany geopolitycznej na Bliskim Wschodzie. Wyciągnięcie Iranu z izolacji może oznaczać, że przejmie on rolę stabilizatora regionu, co wcale nie musi być złe dla Ameryki. Spokój w Afganistanie, wojna z Państwem Islamskim – Waszyngton i Teheran mają zaskakująco wiele wspólnych interesów na Bliskim Wschodzie. Dla Amerykanów umowa nuklearna może być więc początkiem wycofywania się regionu, o co od początku prezydentury zabiega Obama.

Umowa jest prawie historyczna, bo od uzgodnienia tekstu do wdrożenia jeszcze długa droga. Sam tekst umowy ma około stu stron i pięć, sześć załączników.

Reklama