Jest jednym z najbardziej znanych Chińczyków i jednym z najłatwiej rozpoznawanych. Pomaga mu w tym nieczęsto w Chinach noszona broda i oczywiście działania artystyczne. Jego instalacje, obecne także w przestrzeni publicznej, są dość przystępne nawet dla niewyrobionego widza. Swego czasu rozsypał w londyńskiej galerii tysiące ręcznie robionych porcelanowych ziaren słonecznika i pozwolił zwiedzającym się na nich wylegiwać.
Niektórzy poszli do Tate, bo widzieli, że w pryzmie nasion zawarł odniesienia do rewolucji kulturalnej, czasu, gdy tylko dzielenie się łuskanym wspólnie słonecznikiem było jednym ludzkim i spontanicznym odruchem. Sporej reszcie zwiedzających wystarcza rozgłos, który artyście zapewniają zachodnie media.
Po wielu latach spędzonych w USA, Ai niezłą angielszczyzną potrafi bezkompromisowo mówić o Chinach i posługuje się wrażliwością zrozumiałą dla zachodniej publiczności i przez nią oczekiwaną. Powtarza nawet z goryczą, że jego twórczość jest bardziej znana w krajach demokratycznych, niż w Chinach. I nic dziwnego – sprawnie posługuje się internetem, ale jeszcze sprawniej chińskich odbiorców odcina od niego m.in. sieciowa cenzura.
Po imieniu nazywa to, co mu w ChRL przeszkadza. Brak wolności politycznych. Propagandę krępującą myślenie i wyobraźnię. Tchórzostwo władz komunistycznych obawiających się utraty kontroli nad wygaszonym emocjonalnie społeczeństwem. Korupcję urzędników i dyspozycyjność sędziów.
Wypada autentycznie, bo sam, choć wywodzi się z elity – aresztowany, bity, oskarżany o opluwanie ojczyzny czy promowanie choćby pornografii – regularnie bywa ofiarą. I ma, obok artystycznego, dorobek społeczny. Po trzęsieniu ziemi w 2008 r.