Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Zabicie króla zwierząt to jak zabicie władcy innego państwa

Lew Cecil Lew Cecil Twitter
Nie żyje najsłynniejszy lew. Bo zabił go człowiek, „prawdziwy mężczyzna” z Minnesoty.

Zabić lwa. Oto marzenie „prawdziwego mężczyzny”. Zastanawiam się, skąd się biorą takie marzenia i w głowach jakich mężczyzn się czają? Kim są ci, którzy je realizują i po co? Muszą być ciężko zakompleksionymi osobnikami, którzy zabijając piękne zwierzę, chcą te kompleksy stłumić czy uciszyć. Chcą pokazać, jacy są męscy, gdy być może innej męskości im brakuje.

Jacy odważni, silni, wspaniali. Zapewne na co dzień prezentują dokładnie odmienne cechy. Lew to przecież król zwierząt. Zabić lwa to prawie jak zabić władcę innego państwa.

Trudno zrozumieć satysfakcję czerpaną z zabijania zwierząt. Zabijanych dla przyjemności zabijania, dla schlebiania sobie, swojemu choremu ego. A już zupełnie niezrozumiała jest satysfakcja z zabijania zwierząt rzadkich, chronionych. Chronionych przed człowiekiem i jego prymitywnymi emocjami, bo to człowiek doprowadził do zagrożenia wyginięciem wielu gatunków, zabijając dla przyjemności zabijania. Te chore, prymitywne pomysły przejawiali i przejawiają ludzie z różnych sfer, również dobrze urodzeni i zamożni.

Lew Cecil, najsłynniejszy lew Zimbabwe, a może i całej Afryki, był objęty najwyższą ochroną i programem oksfordzkim. Nosił obrożę z GPS, co pozwalało na badanie populacji i śledzenie poruszania się zwierzęcia po terenie parku narodowego Hwange na zachodzie kraju.

Był niezwykłym lwem, z czarną grzywą i miodowymi, pięknymi oczami. Zabił go amerykański dentysta Walter Palmer. Jakby mało było, że jego przodkowie wymordowali bizony, Palmer wyruszył do Zimbabwe na safari. Zabił lwa Cecila, bo miał do wydania 55 tys. dolarów. Mógł je przeznaczyć na edukację jakiegoś dentysty w Zimbabwe albo na wyposażenie gabinetu dentystycznego w tym kraju. Ale nie, on wolał je wydać na zabijanie zwierzęcia.

Reklama