O facet, nie jest dobrze! – wydusił z siebie młody mechanik, któremu wypadł czterokilogramowy klucz francuski. Uderzył o podłogę i złośliwie zmieścił się w wąską szczelinę pomiędzy platformą a rakietą Tytan. Potem, głośno obijając się o ścianki silosu, spadał ponad 20 m w dół. Grzmotnął o wydechy napędowe pocisku i zrobił w nim taką dziurę, że paliwo zaczęło tryskać jak z ogrodowego węża.
To był 1980 r. Cała baza nuklearna wraz z okolicą została ewakuowana. Nie wiadomo, jaki był finał tego incydentu, ale ponieważ goszczący bazę stan Arkansas wciąż istnieje, można przyjąć, że Amerykanie mieli szczęście. Poobijany kluczem francuskim rakietowy pocisk balistyczny Tytan II miał w głowicy uzbrojony ładunek nuklearny o mocy 9 megaton. Czyli silniejszy niż wszystkie bomby zrzucone podczas drugiej wojny światowej razem wzięte, wliczając w to dwie nuklearne z Hiroszimy i Nagasaki równe 70 lat temu.
To jedna z wielu historii opisanych przez Erica Schossera w niedawnej książce „Command and Control”. Dla przeciwników broni nuklearnej ta publikacja szybko nabrała statusu ewangelicznego. Wynika z niej, że świat już kilkadziesiąt razy stał oko w oko z zagładą, ale znacznie częściej przez ludzkie roztargnienie niż z powodów geopolitycznych.
Niedługo po zaprzysiężeniu Barack Obama, odwołując się m.in. do takich incydentów, podczas wizyty w Pradze obiecał, że „Ameryka będzie dążyć do świata bez broni nuklearnej”.