Frank Underwood, cyniczny bohater serialu „House of Cards”, zmanipulował dwie partie polityczne, potężny związek zawodowy, amerykańskie media, pół Białego Domu oraz samego prezydenta USA za pomocą... telefonu komórkowego. Użył esemesów, tweetów, postów i odrobiny staromodnego ręcznego sterowania, by zdobyć fotel w Gabinecie Owalnym. I choć to tylko political fiction, kariera Underwooda doskonale ilustruje przełom w polityce. Stare sformułowanie „informacja to władza” właśnie nabrało nowego znaczenia.
W 2007 r. konta na Twitterze nie miała ani jedna głowa państwa. Założył je sobie wówczas dalekowzroczny senator z Illinois. Dziś profil @BarackObama śledzi 56 mln ludzi (absolutny rekord wśród polityków, choć aż 86 proc. szefów państw należących do ONZ ma już swoje konta). Liczba obserwatorów wciąż wzrasta, m.in. dlatego, że profil polecany jest automatycznie każdemu, kto dołącza do serwisu.
Wizerunek bezpretensjonalny
Dla przyszłego szefa Białego Domu zarezerwowano już oficjalny profil @POTUS (skrót od ang. President of the United States). Nie wiadomo, czy z niego skorzysta. Mądrość podpowiada raczej, by wzorem Obamy założyć prywatne konto i prezentować nieoficjalny, bezpretensjonalny wizerunek. Bo gdy za rok podsumowywany będzie dorobek 44. prezydenta USA, jednym z jego największych osiągnięć z pewnością okaże się wpływ na usieciowienie globalnej polityki, przebudzenie młodego elektoratu i zaangażowanie ludzi w demokrację.
Premier Indii Narendra Modi uczy się od najlepszego, ale ma też osobiste ambicje. Niedawno uruchomił własną aplikację, którą w ciągu tygodnia pobrało 100 tys.