Tym wielkim krajem rządzi widmo. Kampania wyborcza przed czwartą kadencją prezydenta Abdelaziza Butefliki była kuriozum w skali światowej: prezydent się nigdzie nie pokazał, na wiecach stał tylko jego portret, przemówienia wygłaszali poplecznicy, czasem nadawano mowę z taśmy. W ubiegłym tygodniu ktoś w internecie puścił w świat niesmaczny żart o jego śmierci. 78-letniego prezydenta praktycznie nie widać, a jak długo może tak funkcjonować kraj.
Problem jest tym poważniejszy, że Buteflika, kiedy 16 lat temu objął urząd, podporządkował sobie wszystkie ośrodki władzy: rząd, służby specjalne, armię i koncerny naftowe. – Ale to centrum władzy dziś nie funkcjonuje. Choroba prezydenta wszystko podkopała. Nie chodzi już nawet o to, że Algieria jest źle rządzona. Ona nie jest wcale rządzona – mówi socjolog Nasser Dżebbi.
Dwa i pół roku temu prezydent miał udar i prawie trzy miesiące leżał w szpitalu wojskowym w Paryżu, przed rokiem wywieziono go na leczenie do Grenoble. U części starej gwardii budzi to współczucie, tłumaczą, że Roosevelt też jeździł na wózku inwalidzkim i rządził; zresztą chodzi o towarzysza lat wojny wyzwoleńczej i budowy nowego państwa. Buteflika, z wielodzietnej rodziny, w 19. roku życia przyłączył się do Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN) walczącego przeciw Francji o niepodległość.
Był blisko Huari Bumediena, późniejszego pierwszego szefa policji i wojska niepodległej Algierii, a więc blisko najważniejszych wówczas resortów. Został zaraz po wygranej wojnie najmłodszym ministrem w rządzie, na początku młodzieży i sportu, a potem kierował dyplomacją kraju.