Tekst ukazał się w październiku 2015 r.
Pochodzący z Saragossy José Ángel Carrey, który od prawie 20 lat mieszka w Barcelonie, mówi o sobie, że jest Aragończykiem: – „Jestem Hiszpanem” jakoś nie przechodzi mi przez gardło, chyba że jestem za granicą. Trudno mi o sobie tak myśleć, to zbyt abstrakcyjne.
Rebeca nawet za granicą mówi, że jest z Minorki. Chyba że rozmawia z kimś mało zorientowanym w hiszpańskiej geografii, wtedy tłumaczy, że mieszka w Barcelonie. – Nie chodzi o ideologię czy lokalny nacjonalizm – mówi. – Tak się po prostu czuję.
Urodzona w podbarcelońskiej Igualadzie Meritxell była zdezorientowana, kiedy podczas wakacji w Polsce przewodniczka zapytała ją, czy czuje się Hiszpanką czy Katalonką. – Jak mam na to odpowiedzieć jednym zdaniem? Kiedy jadę do rodziny w Andaluzji, jestem Katalonką. Kiedy rozmawiam z katalońskimi independystami, czuję się Hiszpanką. Na co dzień jestem i jedną, i drugą.
O przywiązaniu Hiszpanów do miejsc pochodzenia pisał jeden z najlepszych znawców tego kraju Gerald Brenan. Ten przyjaciel Virginii Woolf i członek Grupy Bloomsbury jako młody człowiek zamieszkał w małej andaluzyjskiej wiosce. Do Hiszpanii wracał wiele razy, a swoje przemyślenia spisał między innymi w wydanym w 1943 r. „Hiszpańskim labiryncie”, książce, która do dziś pozostaje biblią hispanistów. „Pierwsze, co rzuca się w oczy, to siła lokalnych sentymentów” – pisał. „Hiszpania to kraj patria chica, małych ojczyzn. Każde miasteczko i miasto jest centrum intensywnego politycznego i społecznego życia”.
1.
Wewnątrzhiszpańskie różnice muszą się rzucić w oczy każdemu, kto tu przyjeżdża.