Dyktat rodzi dżihad
Co łączy arabski autorytaryzm z islamskim ekstremizmem
Wydaje się, że w Syrii wybór sprowadza się do dwóch opcji: dyktatora Baszara Asada albo dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego. W Egipcie alternatywą dla wojskowego autokraty Abdela Fattaha al-Sisiego są religijni fanatycy z Bractwa Muzułmańskiego. Libijczycy, zamiast krwawego szaleńca Muammara Kadafiego, dostali chaos walki każdego z każdym i wielu z nich dziś żałuje.
Do wyboru jest więc dyktat lub dżihad. I większość Arabów skłania się ku tej pierwszej opcji. Problem w tym, że to iluzja wyboru, bo obie te skrajności wzajemnie się napędzają. I od lat są nierozłącznym przekleństwem świata arabskiego.
Mniejsze zło
Jedna z ujawnionych depesz dyplomatycznych opisuje spotkanie szefów wywiadów amerykańskiego i syryjskiego w 2010 r. w Damaszku. Ten drugi chwali się, że Syryjczycy odnoszą większe sukcesy w zwalczaniu terroryzmu niż Amerykanie, bo są „praktyczni, a nie teoretyczni” i lepiej infiltrują ekstremistów: „Nie zabijamy ich, nie atakujemy od razu, wtapiamy się w ich środowisko i ujawniamy dopiero w odpowiednim momencie”. W rok po tej depeszy syryjski reżim wypuścił skrajnych islamistów z więzień i tak, celowo, dał początek wspólnocie radykałów, która stworzyła Państwo Islamskie (PI).
W Egipcie mechanizm jest podobny. Prezydent Sisi dwa miesiące temu podpisał nową ustawę antyterrorystyczną, zgodnie z którą funkcjonariuszy państwa obejmuje immunitet od odpowiedzialności karnej, a władze mogą już niemal dowolnie inwigilować obywateli. Wszystko to w imię walki z islamskim wrogiem, który jednocześnie nie może być do końca pokonany, bo jego istnienie jest podstawowym uzasadnieniem dla wojskowej dyktatury.