Wszystko zależy od prezydenta
Łukaszenka znowu wygrywa, a społeczeństwo pogrąża się w apatii
Nigdy chyba wybory prezydenckie na Białorusi nie odbyły się w atmosferze tak absolutnej przewidywalności i kompletnej apatii społeczeństwa. Białorusini głosowali w przekonaniu, że nie ma wyjścia z obecnej sytuacji, żadnego konkurencyjnego programu, strategii, żadnej dyskusji.
Wyniki (choć to wciąż tylko exit polls) jedynie potwierdzają tę diagnozę: Aleksander Łukaszenka zdobył 82,9 proc. głosów, jego rywale są daleko, drugie miejsce zajął Siarhiej Hajdukiewicz, lider Partii Liberalno-Demokratycznej – z wynikiem 4,8 proc. Tacciana Karatkiewicz popierana przez część opozycji zdobyła 4,3 proc., a Mikołaja Ułachowicza, szefa Białoruskiej Partii Patriotycznej, poparło 2,1 proc. wyborców. Można powiedzieć, że Łukaszenka zdeklasował rywali totalnie i obejmie władzę prezydenta Białorusi niezagrożony i całkowicie zwycięski. Obejmie ją po raz piąty. I pewnie nie ostatni.
Niby wszyscy są świadomi, że wynik Łukaszenki, ponad 80 proc., nie jest realny, ale wszyscy akceptują ten rezultat. Bo jeśli nie Łukaszenka, to kto? Tym razem nawet białoruskie media nie zajmowały się krytykowaniem kontrkandydatów, wychodząc z założenia, że szkoda czasu. Łukaszenka nie ma alternatywy.
Wiele osób mówiło w dniu głosowania, że głosuje za stabilnością. Uważają, że Białoruś nie może istnieć bez Łukaszenki. Bo Łukaszenka to Białoruś, a Białoruś to Łukaszenka. Prezydent jest niezastępowalny. Inaczej krajowi grożą Majdan, chaos, wojna, Donbas. To niech już lepiej rządzi Łukaszenka; tak uważa nawet część opozycji. Byle ochronić stabilność.
Takie postawy bez wątpienia wzmocnił konflikt w Donbasie. Białorusini zawsze bali się wojny, a nagle mają ją tuż-tuż, za granicą, mają u siebie uchodźców, a w dodatku na co dzień karmią się rosyjską propagandą. Więc boją się jeszcze bardziej, prawdziwie. Bo wojna to już nie słowa czy hasła, to realia. I nie będą protestować przeciwko obecnej prezydenturze. Popularność Łukaszenki jako człowieka pokoju i pojednania znacznie wzrosła także dzięki temu, że stał się gospodarzem rozmów pokojowych, że w Mińsku liderzy europejscy spotykali się, by rozmawiać o pokoju na Ukrainie i sposobie rozwikłania konfliktu w Donbasie. Łukaszenka witał ich przyjaznym gestem. Ludzie odczytali to jako sukces Białorusi.
Tegoroczne wybory przebiegły w sytuacji kryzysu ekonomicznego, jaki dotknął także Białoruś. Po raz pierwszy w swej karierze Łukaszenka nie ma się czym pochwalić, bo obecna kadencja, pod względem gospodarczym, zalicza się do najgorszych. Gospodarka urosła zaledwie o 6 proc., zarobki nie wzrosły do wysokości tysiąca euro, jak to obiecywał prezydent. Kraj żyje dzięki pomocy Rosji, a ta jest coraz bardziej ograniczona.
Jeszcze niedawno rosyjskie subwencje stanowiły 15 proc. PKB. Dziś zaledwie 6 proc. Pozostaje pożyczka z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale ten stawia warunki i chce reform. Tymczasem reformy strukturalne nie są możliwe bez reformy politycznej. A na taką nie ma szansy. Liberalizacja gospodarki osłabiłaby władzę polityczną, na to nie ma zgody. Poziom życia wprawdzie spada, ale dziś nie jest w stanie wywołać niezadowolenia czy buntu społecznego.
Ludzie nie wyjdą na ulicę z tego powodu, raczej będą żartować niż protestować. Tacy są Białorusini. Sondaże pokazują, że chcą reform, ale takich, które umacniają rolę państwa. Nikt dziś nie chce stracić tego, co ma. Nawet gdy to jest całkiem niewiele. Ludzie boją się zmian, to wydaje się zrozumiałe. Nikt nie lubi niewiadomej.
Dziś wszystko w rękach prezydenta. Łukaszenka ma nadzieję, że zbliży się do Europy, że po wyborach zniesione zostaną sankcje, nałożone na Mińsk w 2010 r., po spacyfikowaniu demonstracji i uwięzieniu wszystkich kontrkandydatów do fotela. Podkreśla, że zrobił wszystko, żeby zasłużyć na nagrodę, przed wyborami zwolnił więźniów politycznych, a wybory były demokratyczne i wolne, oczywiście.
Teraz piłka po stronie Zachodu. Powinien docenić jego postawę, przecież nie było represji, nawet wobec konkurentów politycznych. Białorusini już docenili ten styl rządzenia, oddając głosy jak należy. Najbliższa kadencja prezydenta zapowiada się bez wstrząsów, może nawet będą sukcesy, może powrót na europejskie salony. No i dobrze. Na siłę nikogo się nie uszczęśliwi.