Chińska klasa średnia – doprowadziły do tego rządy uczniów Mao i Marksa! – jest już największa na świecie, ogłasza Credit Suisse. Szwajcarski bank interesują pieniądze, definiuje więc przynależność do klasy średniej nie aspiracjami, wykształceniem czy wykonywanymi profesjami, ale wartością zgromadzonego bogactwa, w tym środków finansowych i mieszkań. Poszczególnym krajom wyznaczono różne progi zamożności, bo analitycy banku biorą pod uwagę jeszcze m.in. różnice siły nabywczej. Bogactwo liczy się według wartości netto, czyli nagromadzone dobra minus długi. I tak w Szwajcarii przynależność do „średniaków” zaczynać się ma od 73 tys. dol. na głowę (liczą się tylko dorośli), w USA od 50 tys. dol. na osobę, w Rosji od 19 tys., w Polsce od 24 tys., natomiast w Chinach od 28 tys. dol. Podobno majątkiem powyżej tych kwot może się pochwalić 5,9 mln Polaków, ledwie 4,5 mln Rosjan, 92 mln Amerykanów i aż 109 mln obywateli Państwa Środka.
O ile można, przynajmniej z grubsza, oszacować liczebność i zamożność chińskiej klasy średniej oraz jej potencjał zakupowy, o tyle trudniej przewidzieć jej wybory polityczne. Na Zachodzie, gdzie się pierwotnie ukształtowała, klasa średnia jest fundamentem demokracji, kapitalizmu i poszanowania prawa. Ale średniacy wcale nie mają tych kategorii w swoim DNA, wolą raczej status quo, w którym dobrze im się żyje. Arabskiej klasie średniej nie podobały się ostatnie rewolucje i chińskim średniakom, często członkom partii, też chyba nie będzie zależało na podgryzaniu wolnorynkowego komunizmu.