Śmierć dyktatora
Współcześni autokraci się starzeją: czy po ich odejściu będzie lepiej
Kiedy prezydent Zimbabwe Robert Mugabe przewrócił się na czerwonym dywanie podczas oficjalnych uroczystości w Harare, fotografia z tego zdarzenia błyskawicznie zrobiła furorę w internecie. Upadający ponad 90-letni już dyktator został bohaterem memów, a wielu jego politycznych przeciwników znów spojrzało na przyszłość Zimbabwe z nadzieją.
Szczególnie że oznak kiepskiej formy dyktatora ostatnio nie brakowało. We wrześniu przed parlamentem Mugabe wygłosił to samo przemówienie po raz drugi. „Było tak dobre, że przeczytał je jeszcze raz” – kpił potem brytyjski „The Guardian”. 30 października, podczas oficjalnej wizyty w Indiach, prezydent znów się potknął i przewrócił, tym razem idąc po schodach. Indyjski premier Narendra Modi wykazał się refleksem i podparł upadającego autokratę, sprowadzając go potem delikatnie z podium, na którym przemawiał. Urzędnicy z otoczenia prezydenta twierdzili później, że Mugabe sam złapał równowagę.
Robert Mugabe rządzi niepodzielnie Zimbabwe od 1980 r. Ma wiele na sumieniu, zaczynając od przeprowadzonej w 1983 r. kampanii przeciwko ludowi Ndebele w prowincji Matabeleland (sam Mugabe pochodzi z plemienia Shona, największego w kraju; Ndebele jest drugie pod względem liczebności). W ofensywie prowadzonej przez żołnierzy Mugabe zginęło wtedy ponad 20 tys. osób. W 2002 r., gdy groziła mu porażka w wyborach, Mugabe wywołał brutalne demonstracje przeciwko białym farmerom, właścicielom większości ziemi w Zimbabwe. To utrzymało go u władzy – i przy okazji zrujnowało gospodarkę. W ciągu następnej dekady z kraju wyemigrowała jedna trzecia ludności – nie tylko z powodów ekonomicznych, ale także z lęku przed bojówkami dyktatury.