Kto pokona Państwo Islamskie? Koalicja państw prowadzona przez Stany Zjednoczone, Francję i Rosję, które już bombardują cele ISIS, czy koalicja hakerska Anonymous, która zaczęła atakować infrastrukturę internetową dżihadystów?
Anonymous wypowiedzieli cyberwojnę terrorystom w poniedziałek, dzień później zakomunikowali, że „wyłączyli” 5500 kont na Twitterze, zawiadywanych przez Państwo Islamskie.
I co z tego? Wzruszy ramionami twardy realista – przecież w ten sposób hakerzy ani nie przywrócą życia ofiarom zamachu, ani też nie powstrzymają kul, jakimi terroryści masakrują niewinnych ludzi. To prawda, mechanizm terroru jest jednak bardziej złożony. Po to, żeby zamach odniósł skutek, musi stać się medialnym wydarzeniem, krwawym spektaklem powielanym nieustannie, aż pozostanie w pamięci jako obraz grozy. To właśnie ten strach wśród osób, które przeżyły, jest celem działań terrorystów. A coraz ważniejszym medium staje się internet i jego serwisy społecznościowe.
Służą one skutecznie nie tylko do tego, by upowszechniać nagrania makabrycznych egzekucji, lecz także by pozyskiwać kolejnych zwolenników krwawej sprawy. Specjaliści zajmujący się Państwem Islamskim zwracali uwagę zamachu zwracali uwagę, że działalność rekrutacyjna dżihadystów bez internetu byłaby praktycznie niemożliwa. Tak więc skuteczne ataki na platformy medialne Państwa Islamskiego mogą się okazać nie mniej ważne niż realne ataki na cele naziemne.
A przy okazji kolejne meldunki Anonymous o sukcesach na froncie cyberwojny pozwalają zapomnieć o grozie pierwszych doniesień o tragedii i pokazują, że zło nie musi być bezkarne i można je „zhakować”.