Z polskiego punktu widzenia po stronie minusów mieliśmy spory wokół wojny w Iraku, okresów przejściowych na niemieckim rynku pracy dla polskich pracowników, nazbyt emocjonalną debatę wokół berlińskiego Centrum przeciwko Wypędzeniom oraz dość gruboskórną obojętność kanclerza wobec publicznych afrontów, jakich Putin nie szczędził prezydentom Polski i Litwy. Nie wolno jednak zapominać o plusach tego siedmiolecia. To rząd Schrödera podjął blokowane przez Kohla kwestie odszkodowań dla robotników przymusowych; to dzięki kanclerzowi w grudniu 2000 r. w Nicei – mimo francuskiego oporu – przyjęto korzystne dla Polski ustalenia. To on w grudniu 2002 r. w Kopenhadze w decydujący sposób wpłynął na przyznanie Polsce dodatkowego miliarda euro na dopłaty dla rolnictwa. I wreszcie: w sprawie Centrum przeciwko Wypędzeniom poparł stanowisko polskiego rządu, a 1 sierpnia 2004 r. w Warszawie sprzeciwił się roszczeniom niemieckich wypędzonych, co jako wiążące przyjęła również Angela Merkel.
Mało to czy dużo? Polityka nie jest matematyką, na stosunki międzynarodowe składa się obok wymiernych korzyści ekonomicznych również zaufanie do partnera i wola współpracy, korzystna lub nie chemia między czołowymi politykami. Ta natomiast zadziałała między Schröderem a polskimi partnerami tylko na krótką metę. I na tym polega manko tego bilansu.
Czy będzie lepiej z Angelą Merkel? Nawet jeśli CDU wygra – ledwo ledwo – to wcale nie jest powiedziane, że Angela Merkel zostanie kanclerzem. Edmund Stoiber zapowiedział, że oczekuje od niej ponad 45 proc. w wyborach. Jeśli uzyska mniej, na wokandzie stanie kwestia kanclerza rządu wielkiej koalicji z SPD, ale bez Merkel i bez Schrödera. A może dojdzie do koalicji SPD–FPD–Zieloni ze Schröderem? Na finiszu sytuacja zmienia się z godziny na godzinę.
Adam Krzemiński