Z polskiego punktu widzenia po stronie minusów mieliśmy spory wokół wojny w Iraku, okresów przejściowych na niemieckim rynku pracy dla polskich pracowników, nazbyt emocjonalną debatę wokół berlińskiego Centrum przeciwko Wypędzeniom oraz dość gruboskórną obojętność kanclerza wobec publicznych afrontów, jakich Putin nie szczędził prezydentom Polski i Litwy. Nie wolno jednak zapominać o plusach tego siedmiolecia. To rząd Schrödera podjął blokowane przez Kohla kwestie odszkodowań dla robotników przymusowych; to dzięki kanclerzowi w grudniu 2000 r. w Nicei – mimo francuskiego oporu – przyjęto korzystne dla Polski ustalenia. To on w grudniu 2002 r. w Kopenhadze w decydujący sposób wpłynął na przyznanie Polsce dodatkowego miliarda euro na dopłaty dla rolnictwa.
Niedzielne wybory mogą zakończyć siedmioletnie rządy Gerharda Schrödera, choć kanclerzowi udało się odwrócić nastroje. Gdyby kampania potrwała dwa tygodnie dłużej, mógłby nastąpić „cud nad urną”. Mimo niechęci spowodowanej przez bolesne reformy demontujące ociężałe państwo opiekuńcze, przez niski wzrost i sięgające niemal 5 mln (!) bezrobocie bilans rządów czerwono-zielonych okazuje się nie najgorszy. „The Economist” zaskoczył Niemców pochlebną analizą niemieckiej gospodarki i okładką, na której czarny orzeł znów napinał mięśnie. Kanclerz z lubością pokazywał tygodnik przed kamerami i cytował jego opinię, że „rozplątał kwadraturę koła”, uelastycznił rynek pracy, zmniejszył koszty i wydajność niemieckiej gospodarki, która nabierze dynamiki. Drugie wsparcie Schröder otrzymał od Putina. Podpisany tuż przed wyborami kontrakt gazowy został w Niemczech powszechnie odebrany jako lukratywny dla niemieckiej gospodarki.
Reklama