Rok 2006. W podbarcelońskiej Bellaterra trwa kongres założycielski partii Ciutadans (po katalońsku: Obywatele), powstałej, by stawić odpór rosnącemu w siłę katalońskiemu nacjonalizmowi. Jest tu grupa krytycznych wobec katalonizmu intelektualistów, są politycy, którzy nie potrafią się odnaleźć w innych ugrupowaniach, jest trochę ludzi niezwiązanych wcześniej z życiem publicznym. Żadna frakcja nie ma jednak wystarczającej siły przebicia, by narzucić innym swoje przywództwo. Przewodniczący obradom wpada na pomysł: – Może postawimy na porządek alfabetyczny? W ten sposób liderem nowej partii zostaje 27-letni prawnik bez doświadczenia w polityce, A jak Albert Rivera.
Dziś ten polityk, który miał być tylko tymczasowym rozwiązaniem, może stać się dla Obywateli przepustką do władzy w Madrycie, jeśli w wyborach parlamentarnych 20 grudnia osiągną rezultat zbliżony do wyników ostatnich sondaży. A sam Rivera może kiedyś zostać premierem Hiszpanii.
Ciudadanos czy Podemos
To będzie najmniej przewidywalne i najbardziej oczekiwane głosowanie od lat. Od kiedy Hiszpanie ostatni raz wybierali parlament, minęła cała epoka. Po drodze był ruch 15-M, czyli Oburzeni, lata najsroższego kryzysu, setki tysięcy eksmisji, masa skandali korupcyjnych oraz spektakularny sukces Podemos, lewicowej partii, która po kilku miesiącach istnienia zdobyła pięć miejsc w europarlamencie. Stało się jasne, że era trwającego od ponad trzech dekad partyjnego duopolu – Partia Socjalistyczna versus prawicowa Partia Ludowa – dobiega końca.
Jeszcze rok temu wyglądało na to, że Hiszpania postawi na rewolucję. W górę szły słupki poparcia dla Podemos, rządzonej przez charyzmatycznego politologa Pablo Iglesiasa – ta „fioletowa partia” była nawet przez moment drugą siłą w kraju.