Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Moneta na sztorc

W Niemczech wszystko na opak. Przegrani tryumfują. Wygrani są skwaszeni, a suweren – wyborca – pokazuje, że nie bardzo wie, czego chce. Zmiany czy kontynuacji? Przyspieszenia reform czy ich przytrzymania? Rządów CDU? A może jednak SPD? Niemcy jakby się spolonizowali. Partie maleją i tracą wyraziste kontury. Jedne – jak postkomunistyczna PDS – powracają do Bundestagu po zmianie etykiety (na Partię Lewicy), inne topnieją w urnach wyborczych, mimo że prowadziły w sondażach. Dominuje „nowa nieprzejrzystość”, choć na mapie wyborczej widać wyraźne zarysy: katolickie południe republiki jest chadeckie, protestancka północ – czerwono-zielona, ale ta czerwień ma wykluczające się odcienie, postkomunistyczne na wschodzie i socjaldemokratyczne na zachodzie.

W noc wyborczą w Domu Wil-ly’ego Brandta, kwaterze głównej SPD, radość. Partia straciła bez mała 5 proc. głosów w porównaniu z wyborami 2002 r. Co z tego! Odrobiła 12 proc. w porównaniu z sondażami z maja. Z kolei w kwaterze głównej CDU, w Domu Konrada Adenauera, przygnębienie, którego nie rozwiewa sztywny uśmiech Angeli Merkel. Kanclerzyca zdobyła dla chadecji 1 proc. głosów więcej niż Gerhard Schröder dla socjaldemokratów, ale te 35,2 proc. to 10 proc. mniej, niż chełpliwie oczekiwali od niej partyjni rywale, i nie ma mowy o czarno-żółtej koalicji CDU/CSU z liberałami z FDP. Z kolei wszystkie inne warianty tworzenia rządu (czarno-czerwoną koalicję z SPD oraz „koalicję z Jamajki” – czarno-żółto-zieloną z liberałami i ekologami) w czasie kampanii zdecydowanie odrzucano.

A jednak po tych wyborach niemal wszystkie konstelacje są możliwe.

Polityka 38.2005 (2522) z dnia 24.09.2005; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 14
Reklama