Czarnogóra otrzymała oficjalne zaproszenie do NATO. Będzie 29. państwem należącym do Sojuszu i trzecim z zachodnich Bałkanów (po Chorwacji i Albanii). Czarnogóra nie zmieni zapewne siły militarnej Sojuszu, bo ten liczący zaledwie 600 tys. mieszkańców kraj ma 2 tys. żołnierzy. Dużo mniej niż lokalnych Rosjan. Od lat rosyjscy oligarchowie lokowali tutaj swe oszczędności; oblicza się, że ponad 30 proc. czarnogórskich nieruchomości znajduje się w rosyjskich rękach. Ma jednak strategiczne położenie nad Adriatykiem i Cieśniną Kotorską. W tym znaczeniu może wzmocnić pozycję obronną NATO. Przyjęcie Czarnogóry, może nawet już latem przyszłego roku, ma też duże znaczenie dla stabilności w tej części Bałkanów, w końcu nie tak dawno bombardowanej przez lotnictwo Sojuszu. Stąd zresztą bierze się wiele sceptycyzmu wśród mieszkańców, jedynie w 50 proc. popierających członkostwo.
Podgorica może jednak wiele zyskać, członkostwo wymusi przestrzeganie norm, procedur oraz prawa. Niepodległa od 2006 r. Czarnogóra, choć chwalona za postępy w reformach, ma słabą gospodarkę i wciąż walczy z korupcją. Tędy prowadzą też wielkie szlaki przemytnicze: narkotykowy, ludzi i papierosów. Kraj w dużym stopniu żyje z szarej strefy. Jeśli uda się przełamać problemy, Czarnogóra przybliży się też do członkostwa w UE. Ambicje Podgoricy i decyzja o rozszerzeniu irytuje Rosję, uważającą dotychczas – raczej jednostronnie – Czarnogórę za strefę swoich wpływów oraz okno na Adriatyk. Rosja od dawna próbowała wywierać presję, sądząc zapewne, że tak niewielki kraj łatwo zdestabilizować. Kiedy to się nie udało, głośno protestuje, grozi Podgoricy zerwaniem wspólnych programów, także wojskowych.