Sąsiedzi zza rzeki
Reportaż z turecko-ormiańskiego pogranicza. Do pojednania wciąż daleko
Artykuł ukazał się w najnowszym numerze „Nowej Europy Wschodniej”. Co jeszcze można w nim znaleźć? »
*
„Tamta” strona zaczyna się kilkadziesiąt metrów poniżej. Jak na dłoni widać białe minarety, znacznie bardziej zadbane gospodarstwa i ciężarówki mknące drogą Igdir-Kars. Ostatnie domy armeńskiego Bagaranu od pierwszych domostw tureckiej wioski Halikiszlak oddziela szerokie na kilkanaście metrów koryto rzeki Achurian.
Z obwodowego miasteczka Armawir, dawnego Hoktemberianu (nazwanego na cześć rewolucji październikowej; hoktember to po ormiańsku październik), które z powodzeniem mogłoby ubiegać się o palmę pierwszeństwa w konkursie na najbardziej koszmarne miasto byłego ZSRS, droga prowadzi na zachód, przez Równinę Araracką.
Po obu stronach ciągną się bezkresne pola, na których rolnicy uprawiają warzywa oraz brzoskwiniowe i morelowe sady. Latem drogi zapełniają się załadowanymi do granic możliwości zdezelowanymi moskwiczami i wołgami dobrze pamiętającymi czasy sowieckiej „świetności”. Przewożone w bagażnikach, na dachach i tylnych siedzeniach arbuzy, melony, bakłażany i różnokolorowa papryka sprzedawane są na lokalnych przydrożnych targowiskach bądź trafiają do Erywania.
Po kilku kilometrach na horyzoncie pojawia się stojący na niewielkim wzgórzu pośród spalonych słońcem pól monument zbudowany z czerwonego tufu: dwa skrzydlate byki i dzwonnica z dwunastoma dzwonami. Pomnik i muzeum bitwy pod Sardarapatem, ormiańskiego wariantu cudu nad Wisłą.
W maju 1918 roku nieliczne oddziały niepodległej, „dasznackiej” Armenii (rządzonej przez nacjonalistyczno-socjalistyczną partię Dasznakcutiun) powstrzymały nacierającą armię turecką.