Bez względu na deklaracje wejścia czy wyjścia – Rosja w Syrii zostaje.
Po niespełna pół roku intensywnych nalotów na przeciwników Baszara Asada w Syrii Rosja zadeklarowała wycofanie części wojsk. Decyzja ta wywołała taką konsternację, że poważni komentatorzy uznali ją za część tajnego planu rosyjsko-amerykańskiego, a opozycjoniści Asada dosłownie popłakali się z radości. Czyżby uważano, że Rosja będzie stać przy Asadzie do końca, aż odzyska on większość terytorium? Może by i Rosja w taki scenariusz celowała, ale niósł on ze sobą zbyt duże ryzyko. Moskwa znalazła lepsze rozwiązanie. Gdy miesiąc temu Rosjanie pomogli Asadowi okrążyć największe syryjskie miasto – Aleppo – Arabia Saudyjska wysłała do Turcji kilkanaście odrzutowców w przygotowaniu do wspólnej interwencji, jeśli Rosja zechciałaby zapędzić się jeszcze dalej.
Turcy i Saudowie potwierdzili, że nie odpuszczą wsparcia antyasadowskiej opozycji. Zwycięstwo Asada nie byłoby więc możliwe bez wejścia w otwarty konflikt z członkiem NATO (Turcja) i bez ryzyka dalszego spadku ceny ropy (kontrolują ją Saudyjczycy).
Rosjanom pozostał więc wariant skromniejszy, ale nie mniej korzystny: zamrożony konflikt, w czym Rosja specjalizuje się na obszarze postsowieckim. Moskwa zamroziła Syrię poprzez uzależnienie Asada od siebie i takie wzmocnienie dyktatora, by jednak definitywnie nie osłabić innych aktorów konfliktu. Wzmocniła też Kurdów i przedłużyła życie tzw. Państwu Islamskiemu. Istnienie terroryzmu daje bowiem ciągły asumpt, by stosować pozaprawne metody walki z nim. Innymi słowy: Rosja wyrównała stosunek sił.
Bez względu na deklaracje wejścia czy wyjścia – Rosja w Syrii zostaje, a zamrożony konflikt – taki, w którym strony już czynnie się nie biją, ale i nie ma pokoju – da jej instrumenty nacisku na sąsiadów Syrii i całą Europę.