Miliard ludzi na świecie głoduje. Dlaczego? Bo jest okradanych przez nas – silniejszych i bogatszych
Paulina Wilk: – Pana pierwszy kontakt z głodem? To była jakaś liczba, raport czy konkretny człowiek?
Martín Caparrós: – Ludzie, wielu ludzi. Jako dziennikarz i analityk poznawałem historie związane ze zmianami klimatycznymi, migracjami, przemocą seksualną, wojnami. Mają one wspólny wątek – większości osób, z którymi się zetknąłem, brakowało jedzenia. Ale temat głodu pozostawał w tle. Na pierwszym planie zawsze stało coś bardziej dramatycznego.
Pana dziadek mówił: „Długi jak dzień bez chleba”.
Najpewniej ukuł to powiedzonko podczas hiszpańskiej wojny domowej, kiedy żywił się obierkami z ziemniaków. Mój drugi dziadek Vincente był Żydem, wyemigrował z Polski w 1928 r. Jego rodzina głodowała w warszawskim getcie, zginęli w Treblince.
A współcześnie? Jak wygląda „dzień bez chleba”?
Różnie, w Afryce częściej występuje głód ostry, w Indiach – ten niepozorny, chroniczny. Dni głodne są przepełnione smutkiem i desperacją, rzadziej wściekłością. Stopień ucywilizowania danej społeczności jest odwrotnie proporcjonalny do ilości czasu, jaki jej członkowie muszą poświęcać na poszukiwanie jedzenia. Ludzie pierwotni skupiali się wyłącznie na tym. Ich przeciwieństwem są współcześni Norwegowie, którzy na poszukiwanie żywności potrzebują tylko 3 proc. swojego czasu.
Ci, którzy muszą nieustannie o nią zabiegać, są wykluczeni z innych wymiarów życia. Bo jedzenie jest potrzebą palącą, zawłaszcza siły i koncentrację, drastycznie zawęża horyzonty. To najbardziej dramatyczny aspekt głodu: nie jeść znaczy nie móc myśleć o niczym innym.
Bohaterom książki zadał pan pytanie: „Co lubisz jeść?”. Większość nie umiała odpowiedzieć.