Ukraina ma nowy rząd premiera Wołodymyra Hrojsmana. Koalicja, która go ostatecznie poparła, jest po trosze stara, tworzona teraz przez dwa ugrupowania, Blok Petra Poroszenki i Ludowy Front byłego już premiera Arsenija Jaceniuka. Batkiwszczyna, Samopomoc i Partia Radykalna wyniosły się z niej jakiś czas temu, dorzucając swój kamyk do powstania kryzysu politycznego.
Dlaczego odstawka?
Aby go pokonać, trzeba było się jednak dogadać z popierającymi wcześniej zza kulis Jaceniuka oligarchami, Ihorem Kołomojskim i Rinatem Achmetowem: rządzenie Ukrainą wbrew nim nie może się udać. Świadomy realiów prezydent Poroszenko takie rozmowy przeprowadził, co przełożyło się na głosowanie w Radzie.
Ale tak naprawdę udało się jedynie dlatego, że prezydent solidnie postraszył nowymi wyborami. Takiej ewentualności wszyscy chcieli uniknąć. Prawdopodobnie żadna partia nie powtórzyłaby poprzedniego wyniku wyborczego. Czas działa tylko na korzyść Batkiwszczyny Julii Tymoszenko, która odbudowała swoją popularność.
Poprzedni rząd Jaceniuka wytrwał półtora roku, a sam Jaceniuk jako premier rządził ponad dwa lata. To nie jest mało, zwłaszcza że sam premier proroczo nazwał swój rząd gabinetem samobójców.
O dymisji zdecydował narastający już od jesieni konflikt z prezydentem. Najpierw mówiło się, że to tylko gra, role jastrzębia (Jaceniuk) i gołębia (Poroszenko) rozdzielono rozmyślnie, żeby polityczny teatr zabawiał widownię. Prawda była jednak taka, że obydwaj chcieli większej władzy, większych wpływów i podporządkowania sobie koalicji parlamentarnej.
Popularność Jaceniuka spadła, ostatnio do 1–2 proc., krytykowano go za spowolnienie reform, popieranie interesów grup oligarchicznych, przymykanie oczu na korupcję, także w bliskim otoczeniu, za styl rządzenia i nadmierną dbałość o własny wizerunek.