Po krwawych konfliktach z lat 90. towarzyszących rozpadowi Jugosławii pozostało morze niezarejestrowanej broni.
W zamachach terrorystycznych w Paryżu i Brukseli, jak wynika z postępów śledztwa, był jeszcze jeden wspólny mianownik: broń i amunicja użyte przez napastników w dużym stopniu pochodziły z Bałkanów. W tym niezastąpione kałasznikowy, w wersji jugosłowiańskiej – Zastava M70. To z nich m.in. strzelano w marcu w Paryżu, użyto ich też w listopadzie ub.r. podczas ataku na redakcję „Charlie Hebdo” (a amunicja była z Bośni). Zaopatruje się w nie także bandyckie podziemie; w tym samym czasie podczas obławy w Marsylii natrafiono na prawdziwy arsenał „made in Jugoslavia”. To spadek po krwawych konfliktach z lat 90. towarzyszących rozpadowi Jugosławii, pozostało po nich morze niezarejestrowanej broni. „Economist” szacuje, że w Serbii jest jej dziś 1,5 mln sztuk, w Bośni – 750 tys., w Chorwacji – ponad 500 tys. Z kolei w Albanii nielegalna broń, która teraz łatwo przekracza granice, wpadła w prywatne ręce podczas plądrowania koszar i składów w 1997 r. Słowacy zatrzymali niedawno ciężarówkę lewego uzbrojenia zmierzającą do Szwecji.
Oprócz prywatnego przemytu i drobnego handlu są i poważniejsze operacje. Tu także hitem są bałkańskie kałasznikowy. Według ekspertów od rynku zbrojeń uzbrojono w nie irackie i afgańskie siły bezpieczeństwa, a albańska broń i amunicja trafiła w 2014 r. do Kurdów walczących z Państwem Islamskim. Część przeciekła na wolny rynek, część trafiła w ręce PI; eksperckie portale obiegły fotografie syryjskich bojówek rozmaitych odcieni uzbrojonych w chorwackie karabiny.