Drużnej nie ma na mapie. Trzeba szukać Naroczy – to największe jezioro Białorusi. Przed wojną, której 56-letnia Swietłana Nadżafowa nie może pamiętać, było największe w Rzeczpospolitej. Nad jeziorem Narocz jest miasteczko o tej samej nazwie. Ludzie przyjeżdżają tu do sanatorium, mińszczanie odpoczywają w daczach. Do stolicy jest 140 km. Na południe od jeziora leżą malutkie Stachowce, które można znaleźć tylko na dokładnej mapie. A obok jest przysiółek Drużna: 30 domów, ambulatorium, wiejska świetlica, warsztat metalowy i wytwórnia płyt ocieplających.
Piętrowe domy stoją wzdłuż ulicy. Każdy z gankiem, drewnianym płotem, spadzistym trzcinowym dachem – jak spod sztancy. Rdzawoczerwone, żółte, niebieskie. Swietłana mieszka w rdzawoczerwonym. Krząta się po kuchni. Półki uginają się pod wekami. Kabaczki, dynia, pomidory, wiśnie. – Wszystko własnej roboty, z naszego ogrodu – mówi z dumą. – Zdrowe, nie jak w sklepach – nie wiadomo skąd. Ekologiczeskije. Słowo zaklęcie.
Czarnobyl to synonim największej katastrofy atomowej w Europie. Ale w awarii ukraińskiej elektrowni to nie Ukraina najbardziej ucierpiała. Wiatry przeniosły radioaktywne chmury nad sąsiednią Białoruską Republikę Radziecką. Jej dostało się 70 proc. śmiercionośnych opadów – jedna czwarta kraju została napromieniowana. Wysiedlono ponad 100 tys. mieszkańców skażonych regionów, dalsze 200 tys. wyjechało na własną rękę. Inni zostali, bo nie mieli dokąd iść.
Mjortwaja zona
30 lat temu Swietłana do Czarnobyla miała 27 km. Bernowicze to wieś z drewnianymi chatami i socjalistycznymi blokami, powiewem miejskiego życia dla pracowników kołchozu.