Drodzy Czytelnicy!
Przywykliśmy, że globalne konflikty dzieją się gdzieś daleko. Na Bliskim Wschodzie, w Czarnej Afryce... Rosyjska interwencja na Krymie oraz na wschodzie Ukrainy przeniosła wojnę gdzieś bliżej, ale wciąż setki kilometrów od polskich granic. Natomiast Bałtyk, gdzie miliony Polaków przyjeżdżają na wakacje – albo po prostu mieszkają – wydawał się zawsze oazą spokoju i bezpieczeństwa. Aż do teraz.
Incydenty, które w każdej chwili przerodzić się mogą w tragiczny i niewyobrażalny w skutkach konflikt, dzieją się kilkadziesiąt kilometrów od bałtyckich plaż. Najnowszy z nich – gdy pozorujące atak rosyjskie samoloty latały tuż nad amerykańskim niszczycielem z polskim śmigłowcem na pokładzie – wydarzył się w tym miesiącu.
Oto nasze morze staje się areną wojny nerwów pomiędzy Rosjanami oraz NATO i nie ma żadnej gwarancji, że komuś, w którymś momencie, nie puszczą w końcu nerwy. A gdy padnie pierwszy strzał... Tu do głowy przychodzą scenariusze, o których ani my, ani Państwo nawet nie chcemy myśleć.
W tym numerze zajmujemy się też regionem, gdzie strzały padły już dawno. Oto Libia, kraj upadły i pogrążony w chaosie. O prymat walczą tam dwa parlamenty i trzech premierów, a na gruzach państwa Kaddafiego najlepiej radzą sobie islamiści i przemytnicy ludzi.
W numerze mamy też arcyciekawy temat wojny, w której wprawdzie nie padają strzały, ale stawką są życie i zdrowie milionów ludzi.