Francuski Front Narodowy wyciąga dłoń do lokalnych Żydów. Partia utworzyła właśnie specjalną przybudówkę, która w przyszłorocznych wyborach prezydenckich ma pozyskać ich głosy na rzecz Marine Le Pen. Jeszcze kilka lat temu taki mariaż byłby nie do pomyślenia, bo nazwisko Le Pen kojarzyło się z agresywnym antysemityzmem: Jean-Marie, założyciel i wieloletni przewodniczący Frontu, wielokrotnie twierdził publicznie, że czołowi francuscy politycy „są na liście płac syjonistów”, a zaledwie w marcu sąd skazał go za szerzenie mowy nienawiści i bagatelizowanie Holocaustu. Już wcześniej został jednak za te słowa wyrzucony z partii przez własną córkę, a Marine gorąco stara się przekonać obrażanych przez ojca, że ma inne poglądy: jednym ze swoich najbliższych doradców mianowała Żyda, w zeszłym roku publicznie sprzeciwiała się bojkotowi Izraela, a na spotkaniu Europejskiego Parlamentu Żydowskiego (pozarządowej organizacji lobbującej w Brukseli) przekonywała, że w jej formacji „nie ma miejsca dla antysemityzmu”.
Za zmianą rodzinnej tradycji stoi matematyka: francuscy Żydzi to aż pół miliona potencjalnych wyborców. W poprzednich wyborach prezydenckich Marine dostała 13,5 proc. ich głosów, dwa razy więcej niż jej ojciec pięć lat wcześniej. Apetyt jest więc duży, ale zapał studzi najważniejsza żydowska organizacja we Francji, której przywódcy już wydali oświadczenie, żeby „jednego ekstremizmu nie zwalczać drugim”.