Brunatne wody Dunaju
Austriacy liczą głosy. Czy nowym prezydentem zostanie Norbert Hofer ze skrajnie prawicowej FPÖ?
W niedzielę w Austrii odbyły się wybory prezydenta kraju. Kandydatów było dwóch: profesor ekonomii i lider austriackich Zielonych, Alexander Van der Bellen i Norbert Hofer, wicemarszałek austriackiego parlamentu z ramienia skrajnie prawicowej Austriackiej Partii Wolności (FPÖ).
W pierwszej turze, miesiąc temu, wyraźnie (o 12 proc.) wygrał Hofer, ale nie przekroczył progu 50 proc. Pierwszy sondaż po siedemnastej dał mu minimalną przewagę, niecałe pół procenta. Później zaczęła się jazda po bandzie. Najpierw Van der Bellen wyprzedził, też minimalnie, Hofera. Teraz idą więc łeb w łeb, a na podliczenie czeka dodatkowo 900 tys. głosów oddanych drogą pocztową.
Obaj rywale mają doświadczenie polityczne. Nie wzięli się znikąd. Partia Hofera działa od 60 lat. Nie powstała ad hoc. Po wojnie miała poparcie sierot po nazizmie, dziś ma poparcie sympatyków nacjonalistycznego populizmu, którego ostrze skierowane jest w klasę polityczną, w elity dwu głównych partii, które dotąd rządziły powojenną Austrią nieprzerwanie i naprzemiennie albo w wielkiej koalicji. Partia Hofera utuczyła się wyborczo także na kryzysie migracyjnym.
Dziewięciomilionowa Austria przyjęła prawie 100 tys. uchodźców. Kandydaci obu wielkich partii centrowych, socjaldemokratycznej i ludowej, odpadli w pierwszej turze wyborów prezydenckich, co było nie tylko szokiem i katastrofą polityczną, ale też upokorzeniem.
A może i kolejnym zwiastunem szerszej i głębszej zmiany w polityce europejskiej. Podobne porażki poniosły ostatnio np. obie główne partie hiszpańskie, też reprezentujące umiarkowaną lewicę i prawicę. We Francji klasa polityczna oczekuje z niepokojem wyborów prezydenckich, w których wystartuje Marine Le Pen, ulubienica Putina, liderka nacjonalpopulistów z Frontu Narodowego.