G7 spiera się, czy pobudzać wzrost kredytami, czy dalej zaciskać pasa.
Przywódcy grupy G7 spotkali się w Japonii. Alterglobaliści widzą w dorocznych szczytach „najbardziej wpływowych państw” posiedzenia rządu światowego, ale kilkudniowe zjazdy polityków i towarzyszących im doradców to raczej nieformalna próba zorientowania się, jak grupa ustawi żagle pod wiatry wiejące w globalnej polityce i gospodarce. Przede wszystkim stwierdzono, że nie można polegać nawet na krótkoterminowych prognozach, bo najpoważniejszym problemem jest dziś nadmiar niepewności.
Najpilniejszym równaniem z poważną niewiadomą jest ewentualny Brexit. Niepewna jest przyszłość wzrostu gospodarczego, bo jego załamanie, to akurat wiadomo, zintensyfikuje zjawiska, z którymi świat nie radzi sobie obecnie. I dalej: do Europy napływa najwięcej ludzi od zakończenia drugiej wojny. Brakuje mechanizmów do szybkiego gaszenia ognisk nowych epidemii, co pokazały zmagania z wirusami eboli czy ziki i już udowadniają oporne na antybiotyki bakterie. W nową epokę wszedł terroryzm itd.
G7 nie jest jednorodne. Trwa spór, w jaki sposób pobudzać wzrost: wydając na kredyt, jak chce np. Kanada, czy dyscyplinując gospodarkę, jak wolą Niemcy. Ustalono, że sankcje nałożone na Rosję po aneksji Krymu, wydalonej z grupy z tego powodu, zostaną utrzymane przynajmniej tak długo, jak nie będzie przestrzegane porozumienie mińskie w Donbasie. Na pogłębianie obostrzeń nie naciska zachód Europy, choćby Włochy i Francja, mające nadzieję na interesy w Rosji. Z podobnych powodów Europa, licząca na dobre stosunki z Państwem Środka, bardzo ostrożnie wspiera japońskie pretensje do Chin agresywnie rozpychających się na dalekowschodnich morzach.