Świat

Wojna toaletowa

„Toalety neutralne” „Toalety neutralne” Jason Szenes/EPA / PAP

W kwestię, kto i jak ma korzystać z toalety, będzie się musiał włączyć amerykański Sąd Najwyższy.

Przedziwna kwestia podzieliła Amerykę pochłoniętą kampanią prezydencką. Niby sprawa dotyczy, według szacunków ekspertów, jedynie 0,3 proc. społeczeństwa, bo tyle jest w populacji transseksualistów, ale szybko okazała się konfliktem zastępczym. W czym rzecz? Władze miasta Charlotte w Karolinie Północnej zezwoliły transseksualnym uczniom i studentom, aby korzystali z toalet zgodnie z własnym odczuwaniem płci, czyli w praktyce pozwoliły transseksualnym chłopcom korzystać z toalet dla dziewczynek (bo transseksualne dziewczynki i tak z nich korzystają). Taki znany przypadek, że ktoś chciałby uzyskać podobną zgodę, był tu raptem jeden, ale rzecz urosła do rangi symbolu. Stanowy parlament w odpowiedzi szybko przyjął ustawę toaletową, która nakazała używania toalet zgodnie z płcią zapisaną w akcie urodzenia. W to wszystko wdał się prezydent Obama, podpisujący zarządzenie, iż transseksualiści w korzystaniu z toalet mogą się kierować swą tożsamością płciową. Uznał, że Karolina Północna naruszyła ich wolności osobiste, a dodatkowo pogroził palcem, że tym, którzy tego nie rozumieją, obcięte zostaną federalne dotacje oświatowe.

Dla Obamy i jego zwolenników to sforsowanie kolejnego progu, po zgodzie na małżeństwa osób tej samej płci; chciałby takim aktem zwieńczyć swoją prezydenturę. Dla przeciwników to niedopuszczalna interwencja, zamach na dziewczęcą niewinność i prawo do intymności. Wyszły na jaw wszystkie pęknięcia rozrywające dziś Amerykę. A dzieje się to w kraju, który dopiero w 1964 r. zerwał z segregacją rasową w toaletach, a dopiero w 1971 r. wprowadził obowiązek oddzielnych toalet dla obu płci.

Polityka 23.2016 (3062) z dnia 31.05.2016; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 11
Reklama