Z pierwszą wizytą przewodniczącego ChRL Xi Jinpinga (19–21 czerwca) polski rząd wiązał spore nadzieje, widząc w Chinach kandydata na nowego przyjaciela, z kieszeniami pełnymi pieniędzy i gestem św. Mikołaja. Plany są ambitne, korzyści mają być obopólne, stosunki już zadzierzgnięte, m.in. za sprawą chińskich firm obecnych w Polsce. Fatalne wrażenie po firmie COVEC, której ekipa tuż przed Euro 2012 uciekła z rozgrzebanej autostrady A2, naprawiają budowlańcy z Sinohydro. Uregulowali już kawałek Odry pod Wrocławiem i ciągną kilkadziesiąt kilometrów kabli elektrycznych pod Lublinem.
A to ledwie przygrywka. Niebawem Chińczycy mieliby przystosowywać całe polskie rzeki do żeglugi. Odratować zadłużony Lot. Zbudować elektrownię atomową, centralny port lotniczy między Łodzią i Warszawą oraz szerokotorowe połączenie z Łodzi na Białoruś. Dostarczyć pociągi dużych prędkości, autobusy i samochody elektryczne. Pomóc to wszystko sfinansować i wpiąć nas do wielkiej strategii, która zdecyduje o obliczu świata w XXI w., już nazywanym wiekiem Azji.
Rozwijanie kokonu
Podobnym nadziejom pozwalają się nieść ekipy rządowe w kilkudziesięciu państwach. Ministrowie, czy to w Afryce, czy na Bliskim Wschodzie, wymachują projektami, które mogłyby zdobyć przychylność pekińskich towarzyszy. Ci mają swoje preferencje. Najchętniej pochylają się nad pomysłami o dużej skali, sensu przedsięwzięć raczej nie badają. Nie wytkną, że 30 mld zł, za które PiS chce uzdatnić rzeki dla barek, może się nigdy nie zwrócić, za to stworzy nowe zagrożenia powodziowe i brawurowo zniszczy środowisko naturalne. Nie przeszkodzą im pustki na lotniskach w Łodzi czy Radomiu, jeśli będzie potrzeba, to polskie Heathrow na mazowieckich polach pod Mszczonowem też chętnie zbudują.