Rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w 2008 r. zmieniła konstytucję i studentki tureckich uniwersytetów mogły nosić chusty. Nad Bosforem rozpętało to zażartą batalię, która mogła doprowadzić do wojskowego zamachu stanu. Żadna inna sprawa nie polaryzuje społeczeństwa w tak błyskawicznym tempie.
„Codziennie drukujecie zdjęcia nagich kobiet. Czy ktokolwiek wam tego zabrania? Jak w związku z tym możecie zarzucać rządowi, że chce doprowadzić do dyskryminacji kobiet nienoszących chust?” – wykrzykując te słowa, Recep Tayyip Erdoğan, wówczas premier, atakował tureckie media, które krytykują jego rząd. Szczególnie dostało się „Hürriyet”, jednemu z największych dzienników. Kiedy parlament uchwalił dwie poprawki do konstytucji, mające doprowadzić do zniesienia zakazu noszenia chust na uniwersytetach, w „Hürriyet” natychmiast ukazał się duży artykuł „411 głosów za chaosem”. Erdoğan nie potrafił ukryć złości i zarzucił dziennikowi łamanie zasad demokracji. Jeszcze tego samego dnia, w wieczornym telewizyjnym talk-show, redaktor naczelny gazety nie przebierając w słowach, odpowiadał premierowi.
W tym sporze większość Turków stała po stronie premiera. Przeciw były laickie elity i armia – strażniczka świeckości państwa. Także większość władz wyższych uczelni poczynania rządu uznaje za niedopuszczalne. Kiedy 26 lutego, w dniu wejścia w życie nowego prawa, niektóre studentki przyszły na zajęcia w chustach, na uniwersytetach zapanował bałagan. Część rektorów zbojkotowała nowe przepisy i odmówiła kobietom w chustach wstępu na uczelnie. W odwecie politycy partii rządzącej zaapelowali do prokuratury, żeby ta wszczęła postępowania przeciwko zbuntowanym rektorom. Opozycja parlamentarna skierowała sprawę chust do trybunału konstytucyjnego.